niedziela, 31 marca 2013

Wesołych!

To you I send this simple wish, warm feelings to impart

Joy & Love, to you from deep within my heart

May Peace & Tranquility be found with you today

And bundles of good wishes be sent your way





Happy Easter!


Ziewająca jestem,a o 7 rano pobudka.I to jeszcze chcą mi ukraść godzinę snu?
Wstawanko tak wcześnie bo na 9 jedziemy na śniadanie Wielkanocne do naszych przyjaciół.A,że to 70km od domku to trzeba chłopaków z rana wywalić z wyrek.
Już się nie mogę doczekać wspólnego celebrowania.

Dzisiaj poszliśmy też poświęcić koszyczki.Tradycja ta,nie jest oczywiście praktykowana przez Irlandczyków,ale ładnie się zadomowiła w tutejszych kościołach,gdzie są polscy księża.
I coś mi  świta,że w zeszłym roku akurat nie było naszego duszpasterza i sam proboszcz irlandzkiego kościoła poświęcił pokarmy...
Dzisiaj,jak co roku był pełny kościół.Koszyki piętrzyły się na schodach przy ołtarzu.
Było cudnie.
Katolik ze mnie marny,strasznie,ale takie skupisko polaków na obczyźnie w jednym miejscu,w wspólnym celu doprowadza mnie do wzruszenia.Zupełnie nie wiem dlaczego.

Chłopcom bardzo się podobało,Antek jak zwykle zadawał pytania,nie wspomnę,że kilka było zupełnie idiotyczne...wiem,niby nie ma głupich pytań,są tylko głupie odpowiedzi...ale co odpowiedzieć dziecku,które zadaje pytanie "skąd się wzięła woda święcona" i nie czekając na odpowiedź sam sobie odpowiada " z kibla?"...a jeszcze dzień wcześniej odpowiadałam mu na to pytanie...
oczywiście nie omieszkał przyuważyć nieżywego ptaka pod kościołem....i pani ze sklepu polskiego i dlaczego w kościele jest TV itd.

dobrej nocki.

środa, 27 marca 2013

Śniadanie made in Antek.

Z racji takiej,że moi synowie pomimo swoich lat i matki pracującej w domu,potrafią zrobić sobie śniadanie,kakao i inne proste rzeczy,często goszczą bez naszej wiedzy w kuchni.
Nie jest to dla mnie ujmą,że Antek umie posmarować chleb nożem (wie jakich może używać i że ostre noże nie są dla niego przeznaczone),nałożyć sobie ser czy też wędlinę i polać uwielbianym keczupem.
Cieszy  mnie to,że nie ma dwóch lewych rąk do takich spraw i że mamusia nie musi wyręczać synusia.
Po za tym,śmiem twierdzić,że zmysł kulinarny odziedziczył po tatusiu.
No i dobrze.

Chłopak dziś zaszalał.
Jako,że wstają z bracholkiem dość szybko,tak,że my jeszcze chrapiemy i nie budzą nas by zrobić im śniadanie,postanowił pobawić się w kuchmistrza.
Wparował do nas po jakiejś chwili,prosząc by podać mu plaster bo mu krew leci.Od razu postawił mnie na nogi! Czyżby uciachał się jakimś nożem? Co się stało?
Obejrzałam ranę na paluszku,lekkie draśnięcie,ale jako,że Antek wrażliwy jest nawet na leciutkie zadrapanie to oczywiście wielka tragedia.
Zakleiliśmy paluszka,wiadomo,plaster robi też za tabletki przeciwbólowe to i uspokoił się dość szybko.
Matka musiała oczywiście przeprowadzić śledztwo.

Okazało się,że mój syn robił sałatkę na śniadanie.
Skroił ogórka,starł na tarce kapustę i przy marchewce się skaleczył.
Do tego dorzucił czosnek pokrojony w plasterki,wymieszał z majonezem i nałożył tą sałatkę na kanapki....
Cóż za inwencja twórcza!
Mateusz  pogardził śniadaniem...niewdzięczny!
Antek,kiedy wyczuł czosnek w sałatce również skapitulował....
Był zdziwiony,że czosnek jest aż tak ostry,bo przecież mama jak gotuje to czuć tylko lekką ostrość,a w zupie go w ogóle nie czuje.
A sosik czosnkowy jest tylko lekko pikantny.

Dzisiaj mój master chief został poinstruowany,że tarka do warzyw dołącza do zakazanych dla niego przedmiotów w kuchni.
Mam tylko nadzieję,że ta wpadka nie zniechęci go od eksperymentowania.Ale lepiej by robił to pod moim okiem.


niedziela, 24 marca 2013

Wirus.

No i doszliśmy do tego co tam rozebrało nam synalków.
Winter vomiting bug lub jak kto woli Norovirus,albo po polski jelitówka.
Kiedy Matt przestał wymiotować złapało mnie z soboty na niedzielę.Ughhh,nocka nad miską.A rano w niedzielę ojca.
Wczoraj jak te trupki leżeliśmy na sofach,nie było obiadu,nie było nic.Ledwo co palcem szło ruszyć.
Na całe szczęście Jeremiaszkowi tak poprawił się humor,że dał odchorować.Starszaki zachowały się na medal.Antek zrobił sobie i Mattowi śniadanie i ładnie się bawili.Mieli dzień dziecka,bo mogli jeść w dzień co tylko znaleźli w lodówce,ze względu na brak obiadku.
Przetrwaliśmy.
A dziś już całkiem w normie.Nikt nie wyrzuca z siebie treści żołądkowych i jest fajnie.
Nawet jakieś sprzątanie wpadło.
Wracamy do życia.O alleluja!!

Lecę na ogródek ogarnąć kwiaty!

piątek, 22 marca 2013

Atrakcje.

A takie sobie mamy.Jeden,ten najmłodszy wali w pieluchy aż miło.Sranko na maxa,przy tym plecy uwalone,marudny i taki jęczący.
Matt wieczorem zwymiotował do łóżka,ohyda,mówię wam.Wszystko zawalone,materac,pościel.On sam również nie ominął włosów...Pranko nocne...brrrrr...
W nocy już nie pamiętam ile razy wstawałam.Raz do jednego,tego najmłodszego bo ciągle coś mu nie pasowało.No i do Matta również,bo komunikował mnie o wymiocinach w misce,oczywiście musiałam wstać i podziwiać.Atrakcje,mówię Wam.
Matt oczywiście nie poszedł do szkoły.Antka zawiózł M,a później pojechał załatwiać sprawy urzędowe.Na godzinę przed odbiorem Antka,wysłał mi sms-a,że nie da rady odebrać dzieciaka i by zrobił to Robert,nasz kolega.Bo auto oczywiście M mi zabrał.
Na szczęście,Robert odebrał dziecko,na szczęście są tutaj osoby,na które możemy liczyć w takich sprawach.Na szczęście!
W UK nie mieliśmy nikogo  i jak bardzo się cieszę,że jesteśmy w domu.

Teraz Matt leży na kanapie,boli go głowa.Jeremiasz dalej bombarduje pampersy luźną kupą.Nie chce dzisiaj spać w południe.Antek miał za zadanie pomagać mi w domu,w opiece nad Jeremiaszem,ale korzysta z każdej sytuacji by tego nie robić.

P.S karton dalej stoi nierozpakowany.Opadły M morale.Widzę,że leń dopadł go na całego.A mnie szlak trafia.
Oczywiście pogawędka była,zobaczymy co przyniesie.

Z innych spraw.Jakieś 3 tygodnie temu zamówiliśmy kosze na śmieci w jednej z firm wywozowych.
Wszystko pięknie,ładnie.Kaskę za 3 miesiące od razu  ściągnęli z konta.
I to na tyle.Od 2 tygodni nie widziałam śmieciarki.
W zeszłym tygodniu miał być wywóz śmieci wtórnych.Nie było ich.
Dzisiaj miał być wywieziony kosz z domowymi resztkami...właśnie kruki czy też wrony wydziobują mi worki z jedzeniem....jedyne wyjście wypuścić na dwór kota...chociaż do tego się przydała :)
Ciekawe kiedy utoniemy w tych śmieciach?
Oczywiście dzwoniliśmy do tej firmy,obiecują,że dzisiaj wyrzucą zawartość obu koszy,ale średnio to widzę!

piątek, 15 marca 2013

Zadanie domowe

Dzisiaj w Antka plecaku znalazłam plik kartek spiętych spinaczem.
Jest tam wiele zadań,które jak mniemam robili na lekcjach.
Jedno z nich miało za zadanie uzupełnić brakujące słowa.
Te słowa to Sunflowers,Holland,artist,young.

1) Van Gogh was born in...
2)Van Gogh was a famous...
3)Van Gogh painted .......and a Starry Night
4)Van Gogh died at a very......age

Mój syn wydedukował,że Van Gohg był słynnym słonecznikiem i namalował artystę i Gwiaździstą noc.


Wczoraj wieczorem Antka zaczęła boleć głowa i brzuch.A ,że na kolację mieli dostać fasolkę to zdecydowałam ,żeby jednak jej nie jadł.
Kazałam iść przebrać się w piżamki i umyć ząbki.
Marka wysłałam by przypilnował ich,bo bez nadzoru schodzi im co najmniej pół godziny przy tych czynnościach.
Nagle usłyszałam rumor i podniesiony głos ojca.
Okazało się,że Antek tak sobie kaszląc zwymiotował do zlewu,a kibelek ma zaraz obok.
Umyłam rączki od tego...nie cierpię,zaraz mnie cofa i pewnie dołączyłabym do Antka.
Od urodzenia dzieci takimi sprawami zajmuje się tatuś...ja mogę przebrać osrołkanego po szyję Jeremiasza,a zdarza mu się dość często zapaskudzić body po plecy,dla mnie to pestka,wystarczy okno otworzyć,bym nie zzieleniała,ale wymioty by mnie zabiły..taka jestem matka! A co!
Hmmm na paskudny temat zeszłam.


No to wskakuję na inny.
Z racji takiej,że w niedzielę jest Święto Narodowe w Irlandii pod nazwą St.Patrick Day,to w poniedziałek jest wolne.
Pakujemy manatki jutro rano i wybywamy do przyjaciół pod Galway.Odwiedzimy też znajomych i moją kuzynkę.
A w poniedziałek do chrzestnej Jeremiaszka skoczymy na obiadek.

Z dobrych jeszcze newsów to M w środę jedzie na ponowne spotkanie w sprawie pracy.
Dobrze się dzieje!



czwartek, 14 marca 2013

Dzień jak co dzień.

Właściwie nic się u nas nowego nie dzieje.Napawamy się domkiem,Irlandią i stabilizacją.
Co prawda M dalej się urlopuje,ale już dzisiaj był na kolejnej rozmowie o pracę.
Bo pomimo tego,że praca ma być na dniach to M próbuje również w innych firmach.A nóż wyłapie coś z lepszą pensją.?No i dzisiaj był w Dublinie,wypadł dobrze,ale co z tego wyjdzie to się okaże.Na dniach ma znać odpowiedź.Co z tego wyjdzie? Zobaczymy.Najważniejsze by praca ta była do końca miesiąca.Bo oszczędności maleją.
Jeśli jednak tej pracy nie będzie na dniach (bo wszystkiego się można spodziewać) to sprzedamy auto,które ma dużą większą wartość .tutaj niż w UK i to taka jakby nasza zamierzona decyzja kupić dość dobre auto w Anglii by w razie braku pieniążków,sprzedać je i kupić coś tańszego.
Bo jednak kupić coś musimy.M zapewne będzie miał auto służbowe,ale ja potrzebuję pojazdu by zawodzić dzieci do szkoły i na zajęcia poza lekcyjne,a i zamierzam poszukać jakiejś pracy,być może tylko na weekendy,albo wieczory.

Antek właśnie siedzi przy lekcjach.
Ma do napisania 4 słowa i z nich stworzyć zdania.
Oczywiście co chwilę luźno dzieli się ze mną swoimi spostrzeżeniami na temat poranka,pobytu w szkole.
I tak właśnie uraczył mnie luźną sentencją:
"Wiesz,że dzisiaj z rana przykleił mi się glut do twarzy ?" Bosko.

A Matt jako że bardzo uczuciowy z niego stworek ryczał całe 2h po szkole.
A to dlatego,że jakaś koleżanka w klasie zaprosiła go na urodziny.No wszystko pięknie i ładnie.Ale koleżanka nie powiedziała gdzie te urodziny będą odprawiane.Nie znamy adresu,nie znamy jej rodziców,nie wiem nawet jaka to koleżanka.Ponoć Miriam i ma podbite oczy.
Aha i dowiedziałam się jeszcze,że jej dom jest tam,gdzie na drzwiach jest zielony numerek domu.Pięknie.
Nie dało mu się wytłumaczyć,dlaczego na te urodziny nie pójdzie.Był ryk i histeria.Żal do nas i złość na nas....
M zaproponował by Matt nas zaprowadził na tą imprezę...wtedy młody chyba zrozumiał o co loto.
Po za tym Matt już drugi raz przyniósł obcą zabawkę ze szkoły.
Pierwszy był tygrysek-maskotka.Twierdzi,że dostał ją na zawsze od Alexa,kolegi.Dzisiaj resorak.
Jutro M zaniesie zabawki do szkoły i pogada z nauczycielką.

Jeremiasz zaczyna stawiać pierwsze kroki.W końcu!
Co prawda są sporadyczne i tylko 3-4,ale coś się dzieje.
No bo przecież już niedługo 15 miesięcy!

Dobra,lecę bo Antek oczywiście tysiąc innych spraw ma do załatwienia,a lekcje sobie :)




środa, 13 marca 2013

Kamil

Z racji takiej,że zbliża się czas rozliczeń podatkowych w Polsce,przedstawiam Wam mojego chrześniaka,Kamila.
Kamil cierpi na rzadką chorobę genetyczną Cri du chat.
Potrzebuje systematycznej rehabilitacji i leczenia.
Wszystko to jest w linku,który podaję pod spodem:
Dla Kamila
Jeśli nie masz co zrobić ze swoim jednym procentem,proszę przekaż go na Kamilka.
A już w maju lecę na komunię do Polski  i zobaczę się z młodym :)

wtorek, 12 marca 2013

Home- part II

Poprzedniego posta pisałam na szybko,bez składu i ładu.
Zauważyłam również,że mam problem z interpunkcją,niestety.Widać to po kolejnym przeczytaniu posta.
Powoli wkradają się braki,pośpiech i chyba lenistwo.
W szkole byłam naprawdę dobra w te klocki,nic mnie nie usprawiedliwia,po prostu będę się bardziej starała i chyba przysiądę do lektury.
Bo o ile z ortografią nie miewam problemów,no i jeszcze można sobie włączyć "policjanta" od ortografii w komputerze,to z interpunkcja jakoś nie chce mi pomóc.

Wracając do tematu,pośpiech niewskazany,ale tak to jest jak właśnie najmłodszy domaga się w tym właśnie momencie uwagi.I stoi to to pod stołem i jęczy,że nie może wyjść spod niego :)

Kilka fotek mam,może nie całości domu.Na pewno nie z adresem :) Jakoś anonimowym jednak trzeba być.Po za tym jakoś nie widzi mi się wizytacja niektórej części rodzinki jaką niestety posiadam,tutaj w Irl.To jest ta część o której właściwie nie chcielibyśmy myśleć.Ale o tym może następnym razem,albo i jeszcze następnym,albo i nigdy.Wszak nie są warci pióra :)

Domek powierzchniowo nie jest za duży,biorąc również pod uwagę,że tutaj domki traktuje się całkowicie normalnie,chcę powiedzieć,że nie jest to jakiś niemożebnie wielki przywilej,tak jak utarło się to w Polsce.
Zresztą w Anglii jest podobnie.Oczywiście są tutaj mieszkania,potocznie zwane apartamentami,jednak domków jest zdecydowanie więcej.
W apartamencie mieszkałam tylko dwa razy  w całej mojej zawrotnej karierze na wyspie.
Pierwszy był w roku 2004 dzielone z inną parą.Oni swój pokój,my swój.Było fajnie,ale drogo.Fakt,mieszkaliśmy w porcie,do żaglówek mieliśmy całe 20 kroków,centrum Galway praktycznie,ale jakoś tak no...to nie było to,to nie byli ci ludzie...
Nasz drugi apartament był również w centrum miasta.1 bed,z odpadającymi kaflami na podłodze,grzybem,okrutnie zimną łazienką z wielkim nieszczelnym oknem i bez kaloryfera...ja nie wiem gdzie my mieliśmy oczy...a na dokładkę mieszkaliśmy nad pubem "Stage Door"...zrozumieliśmy w pewien weekendowy wieczór jaką głupotę popełniliśmy,kiedy zespół muzyczny próbował przekrzyczeć się z naszym telewizorem :)  w dodatku mieliśmy atrakcje nie tylko muzyczne,ale również namacalne...Drgania od perkusji i gitary wprowadzało nasze łóżko w wibracje...hmmm
No tak,tam zmajstrowaliśmy nasze pierwsze dziecko,nie w pubie,tylko na wyrku z wibracjami.
Szybko stamtąd uciekliśmy.


W całym naszym pobycie w Irl.domy zmienialiśmy dość często.
Powody różne,bo landlord nie tak (wiem wybredni jesteśmy) a bo M przenosi się z oddziału do oddziału,a bo w okolicy pojawiły się tańsze i lepsze domy.
Wiemy jednak,że ten dom będzie już na jakiś dłuższy czas.
Kiedy dzieci były małe,można było z łatwością rzucić wszystko i się po prostu rozstać z domem.Teraz jest ciężej.Dzieci mają już świadomość,że to jest ich pokój,tutaj czują się bezpieczniej,tutaj są ich przyjaciele,znajomi.Teraz czas osiąść na tyłkach.


Nowy dom domaga się pracy.Na szczęście G. jest świadoma tego,że jeszcze kilka raz będzie musiała tutaj wpaść by naprawić kilka rzeczy.Na przykład tą:


Podłoga jest ogólnie piękna.Deska pomalowana na jasno..tylko,że w tym miejscu,a jest to wnęka w pokoju stała jakaś ogromna szafa i ona ją sobie wzięła,wstawiła piękną,starą i stylową szafę,która jednak nie zakryła  niepomalowanej części podłogi.Wygląda to nie bardzo,albo bym rzekła,że nie wygląda w ogóle fajnie.

Reszta pokoju podoba mi się ogromnie.W moim guście,elegancka.


Mój kwiat,jako jedyny przeżył podróż.Niestety,ale 5 innych ledwo zipała w poprzednim domu z powodu braku światła.Tak,jak sobie przypomnę w jakiej norze mieszkałam to aż mnie trzepie,nawet kwiaty ledwo żyły,a podróż po prostu je dobiła.
I mam tyle miejsca w sypialni,że aż dziwne.Nie ma łóżeczka z młodym,tylko brakuje jakiś obrazków na ścianach,ale to się naprawi.
Moje królestwo.Nie ze względu na pichcenie,ale kawę i laptop,spotkania z przyjaciółmi,pogaduchy,odrabianie lekcji.
Jasna,przejrzysta.Aż bije światło po oczach.
Ale mam z nią jeden problem:
Tak,to powyżej,to problem.
Pomijam fakt,że stoi tam ten nieszczęsny karton M.
Że jest odkurzacz i drukarka.To może zniknąć.Ale co w zamian?
Nie mam pomysłu...to znaczy miałam jeden.Chciałam tam wstawić jakiś stół roboczy,kupić maszynę do szycia,powiesić moje zapasy włóczki,szydełka itd.
Ale M mnie zgasił,że moje robótki będą pachniały kuchnią.Albo waliły olejem,tak prosto z mostu :P
Tak więc co?

Mam jeszcze kilka zdjęć,ale to mało ważne,najważniejsze jest to:


Grill,basen,trampolina...już wkrótce.Ogród ciągnie się jeszcze na boki,jest ogromny,bezpieczny i bajeczny.



Home


Można by powiedzieć,że już się u kokosiliśmy.Praktycznie kartony rozpakowane.Wciąż pozostaje jedne z filmami dvd i kablami.
Nie mam zupełnie pomysłu gdzie to wrzucić,zapewne przydała by się półka na tego rodzaju rzeczy,ale to za jakiś czas.
Z kablami się nie rozprawię bo pewnie potrzebną połowę wyrzuciłabym do śmieci.Nie wiem do czego te wszystkie kable,kabelki tak więc zostawiam to M.
Tylko,że to oznacza tyle,że karton ten będzie tak stał do usranej śmierci,albo mega wojny.
Jak na razie jestem cierpliwa.
Drugi karton to za duże ciuszki na Jeremiaszka.To jest plus posiadania samych chłopców.Ciuszki przechodzą z chłopca na chłopca.Nic się nie marnuje,nie trzeba sprzedawać,a jak się nie sprzeda to odda do Charity shop.

Charity Shop to taka forma wspomagania fundacji.
Oddaje się ciuchy do sklepu,tam są sortowane,oceniane,narzucona cena i sprzedawane w tymże sklepie,a kwota ze sprzedaży ląduje na koncie fundacji.
Najbardziej znane w Irlandii to St.Vincet de Paul,Barnardos i co ja sama osobiście wspieram,w moim mieście Lspca Shop czyli sklep schroniska dla zwierząt.
Sklep LSPCA

Oczywiście od czasu do czasu sama wyszukuję tam perełek,można też zakupić zabawki i książki za bardzo przyzwoitą cenę.

Wracając jednak do tego nieszczęsnego kartonu...nie mam miejsca na niego.O zgrozo!Zaraz opiszę dlaczego brak miejsca.
Ale wydedukowałam,wstawiłam do pokoju najmłodszego,przykryłam kocem,postawiłam na nim zabawki i jak na razie odgrywa rolę półki/stoliczka na zabawki.

A propo braku szafek.
Kiedy widzieliśmy dom na strone www.nieruchomości to był pokazany z łóżkami,szafami itd.Właściwie tak jak na zdjęciu dom powinnien być wynajęty,z wszelkimi meblami,łóżkami.
Jednak my mieliśmy łóżka własne,po za tym nie widzi mi się spać na materacu po poprzednich  mieszkańcach.No po prostu nie i już.
Więc nawet gdybyśmy nie mieli własnych materacy poprosilibyśmy landlady o wymianę materacy (tak zrobiliśmy na poprzednim mieszkaniu w Portlaoise) bo no taka już jestem,nie będę spała na materacu po obcych ludzich,rozumiem nocka,dwie u kogoś,ale nie na stałe.
Umówiliśmy się z landlady,że łóżka sobie zabierze,a zostawi nam inne meble (szafy,komody itd) ,nie mieliśmy szansy kontrolować jej na miejscu bo zdalnie,z UK załatwialiśmy wynajem tego domu.I tak mamy ogromniaste szczęście,intuicję ,że dom wynajmowany na odległość jest po prostu cudowny.
Chociaż znaliśmy położenie domu,wiedzieliśmy,że jest to nowe osiedle i pomogło również google maps rozejrzeć się po okolicy :) A przecież okolica też jest ważna.
Kiedy jednak wprowadziliśmy się do domu okazało się,że landlady albo się zapędziła z opróżnianiem domu,albo powstało jakieś nieporozumienie się,chociaż przecież język nie jest naszym problemem....zabrała prawie wszystko....komód nie było  w ogóle,jedna szafa w naszej sypialni w której tylko JA się mieszczę.I to z ledwością! U chłopaków w pokoju tylko jedna szafa.....uwaga...na dokumenty,biurowa...bez możliwości powieszenia ciuchów....a i przepraszam...jedna mała komódka u Jeremiasza,on też się nie mieści z ciuchami..szlak no!

Kiedy się spotkaliśmy oczywiście zgłosiliśmy problem,przepraszała itd.obiecała coś załatwić.
Oddaliśmy jej stół,bo  był zniszczony,mały i wstawiliśmy nasz ukochany,wielki,na 8 osób.
Jej lodówkę wyciągnęliśmy z zabudowy i tam M wstawił półki,a nasza lodówka stoi obok.Jej lodówka poszła na zaplecze/pralnie,nie wiem jak to nazwać...o pomieszczenie gospodarcze.
Kiedy będzie taka potrzeba to będą chodziły dwie lodówki np.przy imprezach lub gdy goście zawitają z Polski.
A ostatnio G. (nasza landlady) przywiozła komodę,którą od razu zajął Antek.
Sami też dokupilśmy jedną komodę z serii Hemnes  (uwielbiam tą serię z Ikea) i w nią wpakował się M.
Jeszcze kilka rzeczy brakuje,półek u chłopaków w pokoju itd.ale już dom przypomina naprawdę dom!
I uwielbiam go!
Jest jasny,słoneczny,ciepły i ma swój klimat.