środa, 23 stycznia 2013

Kura domowa

Definicja kury domowej:
Ptak z rodziny kurowatych,hodowany na całym świecie.W środowisku naturalnym nie występuje.


Jak widać definicja w zupełności nie pasuje do mnie :) Nikt mnie nie wyhodował.Siedzę w domu.A może i nawet nie siedzę tylko biegam,kręcę się,krzątam...nooo od czasu do czasu posiedzę.Tak jak teraz,pomiędzy sprzątaniem a robieniem obiadu.Zasiadłam z kawą i Twoim Stylem.



A w nim artykuł o kobietach domowych.
Bardzo dobry tekst pokazujący życie trzech kobiet.Wszystkie w ostateczności wychowują dzieci,jedne z wyboru,inne z musu.
Polecam.



Kiedy przyjechałam do Irlandii zaczęłam pracować w swoim zawodzie,oczywiście przed wyjazdem również pracowałam,zarabiałam szaleńcze 700zł.Po skończonej szkole,w pierwszej pracy moja wypłata wynosiła aż 400zł! Wow!


Starczało na bilety do pracy,jakieś fajeczki i spodnie.Mieszkałam z rodzicami,tak wiec dzięki nim mogłam żyć :)
No ale wracając do początków roku 2004 bo wtedy postawiliśmy na jedną kartę,pożyczyliśmy kasę i pojechaliśmy w nieznane.
Pracowałam po 9-12 godzin dziennie,mój wtedy jeszcze narzeczony również pracował.Żyliśmy pełnią życia,imprezy,spotkania z przyjaciółmi,zakupy.Kasa była i za chwilę rozpływała nam się między palcami,nie oszczędzaliśmy bo zachłysnęliśmy się wolnością i wielkim światem.Ani myśleliśmy o dzieciach,o ślubie tylko cicho wspominaliśmy,bo pierścionek zaręczynowy lśnił na moim palcu.
Kiedy po 8 miesiącach pobytu na zielonej wyspie spóźniała mi się miesiączka to wiedziałam,ze coś jest nie tak.Test,dwie kreski,moja rozpacz.
Nie,nie teraz.
Wszystko będzie dobrze kochanie...M cieszył się jak wariat,a ja patrzyłam na niego z nieukrywanym przerażeniem.
Na szczęście wystarczyło mi kilka dni by postawić się do pionu,wszak jakoś specjalnie się nie zabezpieczaliśmy wiedziałam z czym to się wiąże,wiedziałam skąd biorą się dzieci i jakie konsekwencje są tego.
Jednak dalej pracowałam,bo kochałam to co robiłam.Szef pod koniec ciąży poszedł mi na rękę i przeniósł mnie do innego zakładu gdzie było mniej klientów,ale dzielnie do 38tc pracowałam.
Z macierzyńskiego ciężko już było mi wracać do pracy.Jako fryzjerka widziałam same minusy mojej pracy i posiadanie małego dziecka.Wszędzie włosiska obcych ludzi,właziły w takie miejsca o których się nie mówi :) 
Ale do pracy wróciłam,znalazłam fantastyczną nianię i pognałam do salonu.
Kiedy zmienialiśmy miasto i musiałam się zwolnić byłam pełna sprzecznych emocji...Z jednej strony cieszyła się,że syna wychowywać będę tylko ja,a z drugiej nie wyobrażałam sobie siedzenia w domu.Po 3 miesiącach zabawiania dzieciaka zadzwonił telefon z oferta pracy,bez zastanawiania się przyjęłam ją.Młody poszedł do żłobka,a ja dzielnie maszerowałam do pracy.
Po kilku miesiącach już świadomie zdecydowaliśmy się na rodzeństwo dla Antka.Wiedziałam,że będzie ciężko,ale znałam mojego M i wiedziałam,że jak on powie,że będzie dobrze to tak właśnie będzie.
W drugiej ciąży pracowałam do 26tc,nie było mi dane dalej ze względu na szefa.Jemu nie podobało się to,że walczę o swoje prawa,o prawa do przerwy śniadaniowej,o wypłacanie nadgodzin.No ale wysłał mnie na specjalny zasiłek i dzięki temu miałam i pieniążki i czas dla starszego syna.
Kiedy urodziłam Mateuszka byłam na macierzyńskim i właśnie wtedy przeprowadziliśmy się pod Dublin,tam M został przeniesiony ze względu na pracę...a ja do pracy już nie wróciłam.
I tak jest do dzisiaj....co prawda jak była jeszcze dwójka chłopców,a ja w wysokiej ciąży paradowałam to jeździłam po klientkach i robiłam im włosy.Zawsze kilka groszy wpadło,jednak po porodzie zaprzestałam.Z trójką dzieci naprawdę nie  miałam jak się ruszyć z domu,jeszcze M miał tak,że raz pracował do 5 albo 7,nie było opcji umówić się konkretnie na daną godzinę.



Lubię być w domu,ot tak po prostu.Lubię uczyć chłopaków różnych ważnych i mniej ważnych rzeczy,ale wiem,że nadejdzie taki moment,że nie będę potrafiła wytrzymać sama z sobą.Nie jestem kurą domową...często nazywam się Wyrodną Matką Polką.

Wyrodną bo nie trzęsę się nad dziećmi,nie wyręczam ich i uczę praktycznych rzeczy.Mój 7 latek potrafi zrobić śniadanie i kolację.Dla siebie i Mateuszka.Umie nastawić pralkę i posegregować jasne i ciemnie rzeczy do prania.Za odkurzacz też złapie jak go poproszę i wiele innych rzeczy.Nie robi tego z musu,lubi mi pomagać.Tak na prawdę ich obowiązkiem jest uczyć się i wypakować lunch box po powrocie ze szkoły,no i oczywiście przebrać się z mundurka w ciuchy codzienne.
A reszta? Mam nadzieję,że wpoję im dbanie o siebie i otoczenie.
Mnie nigdy do garów nie ciągnęło,nauczyłam się gotować bo musiałam,dla dzieci.
Widzę jak Antka ciągnie do kuchni,lubi gotować ze mną,a to już duży sukces.Choć mogłabym powiedzieć,że to akurat ma po ojcu.
Postawiłam sobie za cel wychować ich tak by byli samowystarczalni w przyszłości,a jak otrzymam jeszcze komplement od przyszłej synowej to uznam to za sukces.


Nie jestem kurą domową...przygotowuje przyszłego obywatela do życia.Przecież to tak wiele!


Kilka faktów z Twojego stylu:
-Kobiety ,które mają dzieci młodsze niż 6 lat,poświęcają 49h tygodniowo na obowiązki domowe.
-2,5 tyś.zł /mc  tak wyceniła fundacja "MaMa" pracę wykonywaną przez gospodynie domowe.
-ONZ oszacowało roczna wartość nieopłaconej pracy wykonywanej przez kobiety na 11 trylionów dolarów....
-w domu pracuje ponad 1,4mln Polek.
-70% z nich jest w wieku od 25 do 44 lat.


I na koniec.To,że siedzę w domu, a raczej wykonuję pracę za 2,5tyś zł miesięcznie nie oznacza,że nie mam pasji,hobby lub nie wiem co się dzieje na świecie.Ale jak to ktoś mi kiedyś powiedział...jestem staroświecka,bo nowy model to taki,że mąż siedzi w domu,a żona pracuje....no cóż...jestem staroświecka i dobrze mi z tym :)

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Wszystko fajnie..

Tak,jak na razie idzie po naszej myśli.
M ustawił ten wielki dzień na 23 lutego,tak więc mamy jeszcze czas....życie biegnie normalnym torem.
Dzieci chodzą do szkoły,ja urzęduję w moim małym państewku,a M biega do pracy...jak gdyby nigdy nic.
Parę dni temu spadł śnieg i uskuteczniamy sanki,tak by przypomniały sobie do czego służą.
Nawet Jeremek zaliczył wypad na śnieg,co bardzo mu się spodobało....no ok,nie bardzo fajnie było,jak go matka wywaliła z tych sanek...ups.

Co do M pracy i jak to się wszystko rozwiążę,a i też tego czy znalazł coś nowego niestety publicznie wypowiadać się nie mogę,odgórny zakaz małżonka..Uszanuję,publicznie nic nie napiszę :)
Nooo może pisnę słówko,że wszystko idzie w dobrą stronę...
A to już dużo,prawda?

No i chciałabym podziękować wszystkim tym,którzy oferują nam pomoc.
Piszą gdzie się da do mnie i są to bardzo miłe słowa.Jedni oferują nocleg inni chcą pożyczyć samochód,albo nawet pieniążki,wow!   Nawet nie wiecie jak dużo to dla nas znaczy.Komentującym dziewczynom też dziękuję za trzymanie kciuków.

Nasi przyjaciele i znajomi są niezastąpieni.!


Wiem,że damy radę.Wiem,że będzie dobrze i wiem,że mamy na kogo liczyć.
A przecież dzisiaj Blue Monday,ponoć najbardziej depresyjny dzień w roku...jak widać mam zupełnie odwrotne samopoczucie.Cóż za odmiana u mnie :)
Tak więc data ustalona...23 luty...na 3 dni przed moimi urodzinami,lepszego prezentu nie mogłabym sobie wymarzyć.

A teraz lecę obudzić śpiocha,to nic kurna,że spał zaledwie 40 min,ale muszę,po chłopaków do szkoły czas lecieć :)

środa, 9 stycznia 2013

A może jednak?

Chyba jest jeszcze nadzieja na powrót...
Ostatnie dni są bardzo ciężkie,co prawda senność wróciła,ale to za sprawą porannych pobudek do szkoły.
Chociaż to się unormowało,mam nadzieję,że już tak zostanie.
Ale mamy wiele na głowach,rozmyślań nie ma końca.
Planujemy,podliczamy,główkujemy...już dawno nie było tak ciężko.Po cholerę człowiek zmieniał to co było? Przecież było dobrze,chcieliśmy sobie tylko polepszyć.Tak by nasze dzieci miały dobre życie,a tu taka wtopa z tą Anglią.
Co prawda gdybyśmy nie spróbowali to nie wiedzielibyśmy wielu rzeczy,teraz wiemy,ale płacimy za to dużą cenę.
A ja się boję...tak zwyczajnie i po ludzku...w końcu nie odpowiadam tylko za siebie...Odpowiadamy z M za nasze dzieci,za muszkieterów...jejku jak im dobrze,że są dziećmi.Żadnych problemów i trosk.I ta ich ufność...

przerywam pisanie bo młody się budzi.

wtorek, 8 stycznia 2013

Daleka droga do domu.

W pierwszej chwili pomyślałam sobie,że wszystko opiszę na blogu co do powrotu do domu,dlaczego się nie zgodzili,dlaczego tak szybko nie wrócimy tam gdzie chcielibyśmy.Opiszę to dla wszystkich by każdy z osobna nie pytał mnie,dlaczego się nie udało?
I to powtarzanie się każdej z osób i tłumaczenie...ale nie mam na to siły.Nie będę opisywać bo sama niewiele z tego rozumiem.Nie i tyle...
Wiem tylko,że nie wrócimy pod koniec lutego,wiem,że zamiast w Irlandii tutaj w UK muszę szukać kolejnego domu do wynajęcia...porażka.



Rów Mariański i 100 metrów mułu...


bez odbioru na jakiś czas.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

School Attendance

Już po pierwszym dniu w szkole.
Chłopaki wrócili szczęśliwi i zadowoleni.Oni lubią chodzić do szkoły.A wręcz uwielbiają.
Co prawda Matt rano ma lekkie problemy z ubieraniem się,siedzi ospały na łóżku i nie wie co z sobą zrobić.Wkurza mnie czasami,ale rozumiem go,bo sama nie należę do rannych ptaszków.Zwłaszcza po prawie 3 tygodniowej przerwie.

Chłopcy w szkole dostali zaległe prezenty.
Właściwie to chyba nie napisałam,że tydzień przed przerwą świąteczną byli chorzy,Antek zaczął od poniedziałku,a Matt od środy chorował.
Tak więc cała masa fajnych rzeczy w szkole ich ominęła.
Jednak jak się okazuje nikt o nich w szkole nie zapomniał i dzisiaj byli przeszczęśliwi.
Antek dostał słodycze i zaległe karteczki świąteczne.
Matt również słodycze,ale i notesik i ołóweczek od swojej nauczycielki.Jestem szczerze zdumiona,że nauczyciel podarował mu prezent.Że wyłożył własne pieniążki by każde dziecko z Receptnion dostało po drobiazgu.
Wydaje mi się,że Miss Ahmed ma po raz pierwszy jakąś klasę na wychowawstwie.Jest bardzo młodziutką kobietą i w dodatku szaleńczo miła.Zresztą,jak sobie teraz myślę to Antka nauczycielka wydaje się jeszcze młodsza...nawet ode mnie :)
Co najlepsze to chłopaków nauczycielki mają starsze,dużo starsze od siebie asystentki nauczyciela.
Ale wracając do rzeczy,prezenty prezentami.Ja dzisiaj dostałam najlepszy.
Otóż w Anglii jest bardzo ważna obecność w szkole.Bardzo! Nie jest tak,że jak dziecku się nie chcę,czy jak starym się nie chce to nie puszczają dziecka do szkoły.Uspokajając swoje sumienie,że ahh to tylko jeden dzień.Nic się nie stanie.Tutaj tak nie ma.Dziecko do szkoły pójść musi.Oczywiście wykluczam choroby,a zwykłe lenistwo.Szkoły prześcigają się w motywowaniu do chodzenia do szkoły,pomijam fakt,że są też różne prawne sankcje,nawet pod postacią kary grzywny.
Nasza szkoła wprowadziła tzw.kolorowe listy.
Rodzice po każdym semestrze otrzymują procentowe rozliczenie obecności w szkole.Są to cztery kolor:
Zielony
Żółty
Szary
Czerwony.
Przy każdym jest procentowe rozliczenie obecności
Zielony 95-100%
Żółty 92-94%
Szary 85-91%
Czerwony mniej niż 85%

I tak dzisiaj dostaliśmy listy koloru Zielonego :)
A na nim napisane


Dear Parent/Guardian of Matthew/Anthony


We are writing to congratulate you and your Child.Since September 2012 your child's percentage attendence is 98,36% (Matt) and 98.37% Antek.

This is excellent!Such good attendence is ensuring that your child is missing as little teaching and learning as possible (...)


Co prawda trochę niezgadzam się z ich obliczeniami,bo wg.nich Matt ma więcej nieobecności od Antka,ale był o 2 dni więcej w szkole niż brat.
Bo tylko raz byli chorzy.Antek 5 dni,a Matt 3 dni....ale i tak strasznie się cieszę.

Może dlatego,że jak Antek rozpoczynał swoją edukację (jeszcze w Irlandii) to nie było za wesoło.Wieczne zapalenie ucha i migdałów długo nie pozwalało mu cieszyć się szkołą.Co pochodził tydzień,dwa, później tyle samo chorował.Na koniec junior infants miał zaznaczone "Poor attendance"
Jakże się cieszę,że te dwa moje gamonki chodzą i co najważniejsze lubią się edukować...a z jakim skutkiem? Różnym.Ale o tym kiedy indziej.

niedziela, 6 stycznia 2013

1 dzień

No dobra,ominęłam dzień 2...chyba specjalnie.Po prostu miała lenia by wchodzić na bloga.
No i był weekend.Czas z mężem i muszkieterami poświęcony w 100%.

Właśnie cała trójca poszła do łóżek.Już jutro po trzech tygodniach lenistwa wracamy do rutyny.Szkoła.
Jak ja się cieszę.
Zastanawiam się tylko czy Jeremek,który się rozregulował ze spaniem wróci na właściwe tory.
Czy tak jak przed przerwą świąteczną będzie tak zasypiał na drzemki popołudniowe by przed 3 wyruszyć po chłopców do szkoły.
No ale pożyjemy,zobaczymy.

Mąż mój ma już stresa przed jutrzejszym dniem,ja też lekko odczuwam niepokój.
Mam nadzieję,że uda mi się dzisiaj zasnąć o normalnej porze,bo wczoraj pobiłam chyba rekord mojej bezsenności.
Zasnęłam coś koło 5 nad ranem.


piątek, 4 stycznia 2013

3 dni

no a u mamuśki totalny chill out.bez odbioru..

no może z newsem...nie spałam dzisiaj do 4:30 i się spłakałam czytając blogi chorych dzieciaczków....dziękuję nie wiem komu za zdrowe dzieci!
amen

czwartek, 3 stycznia 2013

4 dni...

tyle dni pozostało do wielkiego dnia,do dnia 0 czy jak kto tam woli.
Mąż mój w ten dzień ma spotkanie z szefostwem odnośnie naszego powrotu do domu.W ten dzień dowiemy się na czym stoimy..a ja już po nocach nie śpię,się człowiek wykończy do tego czasu.
Może schudnę od tego stresu? przydałoby się.
Pamiętam naszą przeprowadzę do UK,schudłam przez ten czas 7kg,to było coś :)
Niestety kilogramy w niewyobrażalny sposób wróciły,jak? A może tylko waga się zepsuła?

W każdym bądź razie czekamy do poniedziałku.

Jedyny news to taki,że napisaliśmy maila do byłej szkoły chłopaków w Irlandii i dyrektorka odpisała nam.
Jest miejsce dla Antka i Matta w szkole,do której chodził Antek.
Jupi!

wtorek, 1 stycznia 2013

Ogłoszenie nadane!

Try to go back to home!
                                                                   2013 with mąż        in  Portlaoise
Z racji tego,że mąż rozpowiada na prawo i lewo,a ja próbowałam utrzymać w tajemnicy...no prawie w tajemnicy :) to postanowiłam na FB się wygadać!
Tak,próbujemy wrócić do domu,a nasz dom to Irlandia.Tak,chcemy wrócić bo niemożebnie tęsknimy za domem,przyjaciółmi,znajomymi i Irlandią.
Na dniach okaże się czy nasze marzenia się spełnią,na dniach okaże się czy możemy wrócić do domu.I uprzedzam,nie,mąż nie stracił pracy i nie, mąż kocha swoją pracę,ale po pierwsze nie samą pracą człowiek żyje,po drugie nie chodzi o to co tutaj jest,ale o to czego tutaj nie ma.
To było moje marzenie na rok 2013 i mam nadzieję,że się spełni.Tak więc,uwaga bo przybywamy...nie wszystkim to się spodoba hi hi hi.
Trzymajcie kciuki,jeszcze kilka dni i się wszystko wyjaśni :)



Takiego oto eventa zapuściłam na fejsbuku.Nie,żebym była uzależniona od niego,ale w zasadzie to jestem.No i co z tego? No ależ ja nie o uzależnieniach tutaj.
Takie sobie to dałam tam,bo i wszystkich w kupie tam mam,i nie muszę się powtarzać i każdemu z osobna informować.Ale jak już zapodam to wszyscy wiedzą!

No i to prawda.Po  prawie pół roku przebywania w UK stwierdzam,że nie podoba mnie się.No i nie tylko mi,bo gdybym sama chciała wracać do domu to mąż popukał by się w głowę.
Ale,że oboje chcemy,a i dzieci są jak najbardziej za to robimy wszystko by szczęściu i marzeniom dopomóc.

Tylko,że to nie takie proste,spakować się i wracać ;/ bo za co i do czego?
Ehe he he wiele zadaje sobie pewnie pytania...pewnie wrócą i pójdą na zasiłek.Oj otóż nie,no!
Trzeba to wszystko tak rozegrać,by mieć za co wrócić i do jakiejś roboty pójść.
Bo przeprowadzki to dla nas pikuś,Pan Pikuś,logistykę też już mamy w jednym palcu.Gorzej z kasą na przeprowadzkę ,dom i przeżycie kilku dni-tygodni.
Nic na hop siup,nie nie.To wszystko ma być przemyślane i dopięte na ostatni guzik.

Jutro po świątecznym urlopie wraca szef Mareckiego,został już poinformowany o męża zamiarach,przez samego mężowskiego,który wystosował do zarządu uczciwego maila.
Zarząd wie i nie bardzo chce przyjąć to do wiadomości,zarząd bardzo ceni sobie pracę męża i natrudził się trochę sprowadzając go do UK.
Ale zarząd i tak jak my nie przypuszczał,że nie zaaklimatyzujemy się tutaj,że nie czujemy się tutaj dobrze i że chcemy wracać.
Będę informowała!

2013

No tak,przed świętami mnie tutaj nie było,a i po świętach nic nie napisałam.Wredota ja.
Nawet życzeń nie złożyłam...
No ale teraz wpadłam.
Mogłabym się głupio tłumaczyć,że mój laptop odmówił posłuszeństwa,a na FB zaglądałam dzięki komórce,bo w zasadzie kontaktu ze światem nie urwałam.
Mogłabym napisać,że mąż mój wariat zrobił mi niespodziankę i kupił nowego laptopa.I to jakiego pięknego.
Coś tam jakiegoś jednego terabajta,ale jaki kolor! Babski normalnie babski laptop.Ślicznuchny...
No ale to było przed świętami,czyli życzenia mogłam jeszcze napisać...no co mam mówić.Lenistwo!
I nie mam wytłumaczenia na siebie.
A dzisiaj już 1 stycznia i życzeń Noworocznych tutaj nie było...damn it!

A w międzyczasie chłopaki załapali wirusa.Oj i to taki wirus,który nawet ojca powalił.
Nie ładnie,nie ładnie.Na szczęście jak na muszkieterów przystało pokonali choróbsko bez antybiotyków,ot inhalacje,calpole,nurofeny,syropki na kaszel,krople do nosa,maść majerankowa,termometr i uuuhhhh ,ale antybioli brak :) I'm so proud ,oczywiście z siebie samej również,bo jakoś wytrzymałam :)

A teraz spóźnione życzenia noworoczne.Spełniajcie swoje marzenia.Ja jestem w trakcie!