piątek, 26 kwietnia 2013

2 miesiące.

Tak,właśnie o to minęły dwa miesiące w domu.
Będę nudna i monotematyczna....podoba mi się dalej!
W domu się umościliśmy,chłopaki w szkole czują się bardzo dobrze.
Co więcej....przełamałam się i sami wychodzą na dwór.
Nie na ogródek,bo to norma,ale przed dom.
Lecą na swoich hulajnogach do koleżanek i kolegów.A mają ich naprawdę dużo.
Wahałam się bardzo,czy wypuścić ich samych przed dom.Oj wahałam.
Ale jak na razie oni i ja jesteśmy zadowoleni.Wiedzą,że nie można wychylać się po za osiedle.
Mają teren,którego się trzymają.Są razem z innymi dziećmi.Wiem gdzie są i gdzie ich szukać.
Jeśli pójdą z tyłu domu,to widzę ich przez okno.Jeśli przód to już niestety nie.
I właściwie w ten sposób przez ostatni tydzień wychodzili z domu po obiedzie i odrobieniu lekcji,a wracali na  bardzo późną kolację.
A jak wtedy pięknie zasypiają!!! Fiu fiu.Nie ma kłótni przed spaniem.Często sami wracają i mówią,że są okropnie zmęczeni.O alleluja!
I tak oto,psze państwa! Nie ma xboxów,nintendo i tv!
Dzisiaj po raz pierwszy od tygodnia usiedli przed Tv na Iron Man II.
Co prawda te ustrojstwa były zakazane w tygodniu (oprócz tv) a tylko weekendy mieli na gry,ale jak to dzieci  nieskutecznie się dopominali.Teraz nawet nie spoglądają w kierunku gier.
A ja się cieszę! Bo moje dzieci nie są zapatrzone w nowinki techniczne,a łażą po dworze,rozbijają kolana i padają ze zmęczenia!


A co u nas? Ano to,że mój mąż doprowadza mnie do szewskiej pasji...konkretnie...gdyby został jeszcze w domu kilka tygodni to zatłukłabym jak muchę.Na szczęście od poniedziałku do roboty idzie.Facet  w domu to nieporozumienie!Zwłaszcza mój!

niedziela, 14 kwietnia 2013

Popadłam.

W zachwyt nad paletami.Tymi drewnianymi,służącymi do przewożenie produktów wszelakich.Tymi co ludzie   w kominkach palą (!!!),tymi zwykłymi,drewnianymi.
Zakochałam się w nich.I ślęczę w necie i podziwiam,wzdycham i planuję.
A tutaj pięknie by mi pasowała,a może zrobić krzesła na ogród.A może to,a może tamto!
Jeden pomysł tak zakiełkował w mojej łepetynce,że już zapytanie do sprzedawcy wysłałam.Czy mi to z Dublina dowiezie,a ile by mi było potrzeba,a jakich rozmiarów są...i już chyba się zdecyduję.

Po za tym,może nie szarości dnia codziennego,ale marazm się wdał.
Oczywiście domem dalej jestem zachwycona,oczywiście Irlandią także.
Ale proza dnia codziennego,powtarzalność się wdała.A tego nie lubimy,o nie!

Wiadomo,dzieciaki codziennie dostarczają atrakcji,codziennie coś innego,nowego.Tylko to chyba ja gnuśnieję...a może mi się tylko zdaje?

M na rybach.Rozpoczął się sezon,ciepło się zrobiło to i wędki poszły w ruch.Jako że wędkarstwo w męża rodzinie ma pokoleniowe tradycje,nie mam nic przeciwko temu.O nie nie.A nawet się cieszę,że chłopcy załapali bakcyla. Jeźdzą z M na zmianę.W jeden dzień Matt,w drugi Antek.Dziś pojechał mąż sam.
Wczoraj nawet w swoich szpargałach znalazł kołowrotek należący najpierw do jego dziadka,później ojca,a ja się śmiałam komu on go powierzy? Antkowi czy Mateuszowi?
Który będzie bardziej wytrwały i pociągnie tradycję rodziny M?

Chłopaki od godziny powinni już spać,ale oczywiście nie śpią.Odkąd tutaj mieszkamy po raz pierwszy mają wspólny pokój.I to jest właśnie problem.
Zawsze mieli osobne pokoje i zasypiali dużo szybciej.Tutaj od biedy również mogliby spać osobno,tylko,że czwarty pokój jest na dole.Jakoś nie chciałam by jeden z nich (pewnie padło by na Antka) spał na dole,gdzie reszta rodziny śpi na piętrze.Wolę mieć wszystkie swoje pisklaki na jednym poziomie.Oczywiście też pytaliśmy się ich jak się na jeden pokój zaopatrują,byli zachwyceni.
Ja już jestem mniej....
Myślałam,że takie szaleństwa przed spaniem będą zdarzały im się tylko przez pierwsze dni,góra miesiąc...a oni dalej gadają,śmieją się,wygłupiają...a ja tylko chodzę góra,dół,góra,dół i ich uciszam,wszak Jeremek na ich poziomie już śpi...grrrrr zachciało się babie zachodu!

No to lecę,oczywiście do góry.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Prima aprilis?

No tak,jakoś zapomnieliśmy o tym dniu.
I nie laliśmy się wodą!Zupełnie nic! I jakoś nie brakuje mi tego.Ok,kiedy byłam nastolatką udawałam,że uciekam przed wiadrem z wodą.
Teraz ni to mnie grzeje,ni to ziębi.
W tym kraju nie ma takiej tradycji i nawet mnie to cieszy.
Wrzucanie na FB zdjęcia z testem ciążowym mnie rozśmiesza,ale tylko negatywnie.Taki szyderczy śmiech,nic śmiesznego!Nuda!

Ale u nas dzisiaj nie było nudno,o co to nie!
Przyjechali nasi przyjaciele z gromadką dzieciaków i było wesoło!
I pograliśmy w monopol!
Lubię to!


niedziela, 31 marca 2013

Wesołych!

To you I send this simple wish, warm feelings to impart

Joy & Love, to you from deep within my heart

May Peace & Tranquility be found with you today

And bundles of good wishes be sent your way





Happy Easter!


Ziewająca jestem,a o 7 rano pobudka.I to jeszcze chcą mi ukraść godzinę snu?
Wstawanko tak wcześnie bo na 9 jedziemy na śniadanie Wielkanocne do naszych przyjaciół.A,że to 70km od domku to trzeba chłopaków z rana wywalić z wyrek.
Już się nie mogę doczekać wspólnego celebrowania.

Dzisiaj poszliśmy też poświęcić koszyczki.Tradycja ta,nie jest oczywiście praktykowana przez Irlandczyków,ale ładnie się zadomowiła w tutejszych kościołach,gdzie są polscy księża.
I coś mi  świta,że w zeszłym roku akurat nie było naszego duszpasterza i sam proboszcz irlandzkiego kościoła poświęcił pokarmy...
Dzisiaj,jak co roku był pełny kościół.Koszyki piętrzyły się na schodach przy ołtarzu.
Było cudnie.
Katolik ze mnie marny,strasznie,ale takie skupisko polaków na obczyźnie w jednym miejscu,w wspólnym celu doprowadza mnie do wzruszenia.Zupełnie nie wiem dlaczego.

Chłopcom bardzo się podobało,Antek jak zwykle zadawał pytania,nie wspomnę,że kilka było zupełnie idiotyczne...wiem,niby nie ma głupich pytań,są tylko głupie odpowiedzi...ale co odpowiedzieć dziecku,które zadaje pytanie "skąd się wzięła woda święcona" i nie czekając na odpowiedź sam sobie odpowiada " z kibla?"...a jeszcze dzień wcześniej odpowiadałam mu na to pytanie...
oczywiście nie omieszkał przyuważyć nieżywego ptaka pod kościołem....i pani ze sklepu polskiego i dlaczego w kościele jest TV itd.

dobrej nocki.

środa, 27 marca 2013

Śniadanie made in Antek.

Z racji takiej,że moi synowie pomimo swoich lat i matki pracującej w domu,potrafią zrobić sobie śniadanie,kakao i inne proste rzeczy,często goszczą bez naszej wiedzy w kuchni.
Nie jest to dla mnie ujmą,że Antek umie posmarować chleb nożem (wie jakich może używać i że ostre noże nie są dla niego przeznaczone),nałożyć sobie ser czy też wędlinę i polać uwielbianym keczupem.
Cieszy  mnie to,że nie ma dwóch lewych rąk do takich spraw i że mamusia nie musi wyręczać synusia.
Po za tym,śmiem twierdzić,że zmysł kulinarny odziedziczył po tatusiu.
No i dobrze.

Chłopak dziś zaszalał.
Jako,że wstają z bracholkiem dość szybko,tak,że my jeszcze chrapiemy i nie budzą nas by zrobić im śniadanie,postanowił pobawić się w kuchmistrza.
Wparował do nas po jakiejś chwili,prosząc by podać mu plaster bo mu krew leci.Od razu postawił mnie na nogi! Czyżby uciachał się jakimś nożem? Co się stało?
Obejrzałam ranę na paluszku,lekkie draśnięcie,ale jako,że Antek wrażliwy jest nawet na leciutkie zadrapanie to oczywiście wielka tragedia.
Zakleiliśmy paluszka,wiadomo,plaster robi też za tabletki przeciwbólowe to i uspokoił się dość szybko.
Matka musiała oczywiście przeprowadzić śledztwo.

Okazało się,że mój syn robił sałatkę na śniadanie.
Skroił ogórka,starł na tarce kapustę i przy marchewce się skaleczył.
Do tego dorzucił czosnek pokrojony w plasterki,wymieszał z majonezem i nałożył tą sałatkę na kanapki....
Cóż za inwencja twórcza!
Mateusz  pogardził śniadaniem...niewdzięczny!
Antek,kiedy wyczuł czosnek w sałatce również skapitulował....
Był zdziwiony,że czosnek jest aż tak ostry,bo przecież mama jak gotuje to czuć tylko lekką ostrość,a w zupie go w ogóle nie czuje.
A sosik czosnkowy jest tylko lekko pikantny.

Dzisiaj mój master chief został poinstruowany,że tarka do warzyw dołącza do zakazanych dla niego przedmiotów w kuchni.
Mam tylko nadzieję,że ta wpadka nie zniechęci go od eksperymentowania.Ale lepiej by robił to pod moim okiem.


niedziela, 24 marca 2013

Wirus.

No i doszliśmy do tego co tam rozebrało nam synalków.
Winter vomiting bug lub jak kto woli Norovirus,albo po polski jelitówka.
Kiedy Matt przestał wymiotować złapało mnie z soboty na niedzielę.Ughhh,nocka nad miską.A rano w niedzielę ojca.
Wczoraj jak te trupki leżeliśmy na sofach,nie było obiadu,nie było nic.Ledwo co palcem szło ruszyć.
Na całe szczęście Jeremiaszkowi tak poprawił się humor,że dał odchorować.Starszaki zachowały się na medal.Antek zrobił sobie i Mattowi śniadanie i ładnie się bawili.Mieli dzień dziecka,bo mogli jeść w dzień co tylko znaleźli w lodówce,ze względu na brak obiadku.
Przetrwaliśmy.
A dziś już całkiem w normie.Nikt nie wyrzuca z siebie treści żołądkowych i jest fajnie.
Nawet jakieś sprzątanie wpadło.
Wracamy do życia.O alleluja!!

Lecę na ogródek ogarnąć kwiaty!

piątek, 22 marca 2013

Atrakcje.

A takie sobie mamy.Jeden,ten najmłodszy wali w pieluchy aż miło.Sranko na maxa,przy tym plecy uwalone,marudny i taki jęczący.
Matt wieczorem zwymiotował do łóżka,ohyda,mówię wam.Wszystko zawalone,materac,pościel.On sam również nie ominął włosów...Pranko nocne...brrrrr...
W nocy już nie pamiętam ile razy wstawałam.Raz do jednego,tego najmłodszego bo ciągle coś mu nie pasowało.No i do Matta również,bo komunikował mnie o wymiocinach w misce,oczywiście musiałam wstać i podziwiać.Atrakcje,mówię Wam.
Matt oczywiście nie poszedł do szkoły.Antka zawiózł M,a później pojechał załatwiać sprawy urzędowe.Na godzinę przed odbiorem Antka,wysłał mi sms-a,że nie da rady odebrać dzieciaka i by zrobił to Robert,nasz kolega.Bo auto oczywiście M mi zabrał.
Na szczęście,Robert odebrał dziecko,na szczęście są tutaj osoby,na które możemy liczyć w takich sprawach.Na szczęście!
W UK nie mieliśmy nikogo  i jak bardzo się cieszę,że jesteśmy w domu.

Teraz Matt leży na kanapie,boli go głowa.Jeremiasz dalej bombarduje pampersy luźną kupą.Nie chce dzisiaj spać w południe.Antek miał za zadanie pomagać mi w domu,w opiece nad Jeremiaszem,ale korzysta z każdej sytuacji by tego nie robić.

P.S karton dalej stoi nierozpakowany.Opadły M morale.Widzę,że leń dopadł go na całego.A mnie szlak trafia.
Oczywiście pogawędka była,zobaczymy co przyniesie.

Z innych spraw.Jakieś 3 tygodnie temu zamówiliśmy kosze na śmieci w jednej z firm wywozowych.
Wszystko pięknie,ładnie.Kaskę za 3 miesiące od razu  ściągnęli z konta.
I to na tyle.Od 2 tygodni nie widziałam śmieciarki.
W zeszłym tygodniu miał być wywóz śmieci wtórnych.Nie było ich.
Dzisiaj miał być wywieziony kosz z domowymi resztkami...właśnie kruki czy też wrony wydziobują mi worki z jedzeniem....jedyne wyjście wypuścić na dwór kota...chociaż do tego się przydała :)
Ciekawe kiedy utoniemy w tych śmieciach?
Oczywiście dzwoniliśmy do tej firmy,obiecują,że dzisiaj wyrzucą zawartość obu koszy,ale średnio to widzę!

piątek, 15 marca 2013

Zadanie domowe

Dzisiaj w Antka plecaku znalazłam plik kartek spiętych spinaczem.
Jest tam wiele zadań,które jak mniemam robili na lekcjach.
Jedno z nich miało za zadanie uzupełnić brakujące słowa.
Te słowa to Sunflowers,Holland,artist,young.

1) Van Gogh was born in...
2)Van Gogh was a famous...
3)Van Gogh painted .......and a Starry Night
4)Van Gogh died at a very......age

Mój syn wydedukował,że Van Gohg był słynnym słonecznikiem i namalował artystę i Gwiaździstą noc.


Wczoraj wieczorem Antka zaczęła boleć głowa i brzuch.A ,że na kolację mieli dostać fasolkę to zdecydowałam ,żeby jednak jej nie jadł.
Kazałam iść przebrać się w piżamki i umyć ząbki.
Marka wysłałam by przypilnował ich,bo bez nadzoru schodzi im co najmniej pół godziny przy tych czynnościach.
Nagle usłyszałam rumor i podniesiony głos ojca.
Okazało się,że Antek tak sobie kaszląc zwymiotował do zlewu,a kibelek ma zaraz obok.
Umyłam rączki od tego...nie cierpię,zaraz mnie cofa i pewnie dołączyłabym do Antka.
Od urodzenia dzieci takimi sprawami zajmuje się tatuś...ja mogę przebrać osrołkanego po szyję Jeremiasza,a zdarza mu się dość często zapaskudzić body po plecy,dla mnie to pestka,wystarczy okno otworzyć,bym nie zzieleniała,ale wymioty by mnie zabiły..taka jestem matka! A co!
Hmmm na paskudny temat zeszłam.


No to wskakuję na inny.
Z racji takiej,że w niedzielę jest Święto Narodowe w Irlandii pod nazwą St.Patrick Day,to w poniedziałek jest wolne.
Pakujemy manatki jutro rano i wybywamy do przyjaciół pod Galway.Odwiedzimy też znajomych i moją kuzynkę.
A w poniedziałek do chrzestnej Jeremiaszka skoczymy na obiadek.

Z dobrych jeszcze newsów to M w środę jedzie na ponowne spotkanie w sprawie pracy.
Dobrze się dzieje!



czwartek, 14 marca 2013

Dzień jak co dzień.

Właściwie nic się u nas nowego nie dzieje.Napawamy się domkiem,Irlandią i stabilizacją.
Co prawda M dalej się urlopuje,ale już dzisiaj był na kolejnej rozmowie o pracę.
Bo pomimo tego,że praca ma być na dniach to M próbuje również w innych firmach.A nóż wyłapie coś z lepszą pensją.?No i dzisiaj był w Dublinie,wypadł dobrze,ale co z tego wyjdzie to się okaże.Na dniach ma znać odpowiedź.Co z tego wyjdzie? Zobaczymy.Najważniejsze by praca ta była do końca miesiąca.Bo oszczędności maleją.
Jeśli jednak tej pracy nie będzie na dniach (bo wszystkiego się można spodziewać) to sprzedamy auto,które ma dużą większą wartość .tutaj niż w UK i to taka jakby nasza zamierzona decyzja kupić dość dobre auto w Anglii by w razie braku pieniążków,sprzedać je i kupić coś tańszego.
Bo jednak kupić coś musimy.M zapewne będzie miał auto służbowe,ale ja potrzebuję pojazdu by zawodzić dzieci do szkoły i na zajęcia poza lekcyjne,a i zamierzam poszukać jakiejś pracy,być może tylko na weekendy,albo wieczory.

Antek właśnie siedzi przy lekcjach.
Ma do napisania 4 słowa i z nich stworzyć zdania.
Oczywiście co chwilę luźno dzieli się ze mną swoimi spostrzeżeniami na temat poranka,pobytu w szkole.
I tak właśnie uraczył mnie luźną sentencją:
"Wiesz,że dzisiaj z rana przykleił mi się glut do twarzy ?" Bosko.

A Matt jako że bardzo uczuciowy z niego stworek ryczał całe 2h po szkole.
A to dlatego,że jakaś koleżanka w klasie zaprosiła go na urodziny.No wszystko pięknie i ładnie.Ale koleżanka nie powiedziała gdzie te urodziny będą odprawiane.Nie znamy adresu,nie znamy jej rodziców,nie wiem nawet jaka to koleżanka.Ponoć Miriam i ma podbite oczy.
Aha i dowiedziałam się jeszcze,że jej dom jest tam,gdzie na drzwiach jest zielony numerek domu.Pięknie.
Nie dało mu się wytłumaczyć,dlaczego na te urodziny nie pójdzie.Był ryk i histeria.Żal do nas i złość na nas....
M zaproponował by Matt nas zaprowadził na tą imprezę...wtedy młody chyba zrozumiał o co loto.
Po za tym Matt już drugi raz przyniósł obcą zabawkę ze szkoły.
Pierwszy był tygrysek-maskotka.Twierdzi,że dostał ją na zawsze od Alexa,kolegi.Dzisiaj resorak.
Jutro M zaniesie zabawki do szkoły i pogada z nauczycielką.

Jeremiasz zaczyna stawiać pierwsze kroki.W końcu!
Co prawda są sporadyczne i tylko 3-4,ale coś się dzieje.
No bo przecież już niedługo 15 miesięcy!

Dobra,lecę bo Antek oczywiście tysiąc innych spraw ma do załatwienia,a lekcje sobie :)




środa, 13 marca 2013

Kamil

Z racji takiej,że zbliża się czas rozliczeń podatkowych w Polsce,przedstawiam Wam mojego chrześniaka,Kamila.
Kamil cierpi na rzadką chorobę genetyczną Cri du chat.
Potrzebuje systematycznej rehabilitacji i leczenia.
Wszystko to jest w linku,który podaję pod spodem:
Dla Kamila
Jeśli nie masz co zrobić ze swoim jednym procentem,proszę przekaż go na Kamilka.
A już w maju lecę na komunię do Polski  i zobaczę się z młodym :)

wtorek, 12 marca 2013

Home- part II

Poprzedniego posta pisałam na szybko,bez składu i ładu.
Zauważyłam również,że mam problem z interpunkcją,niestety.Widać to po kolejnym przeczytaniu posta.
Powoli wkradają się braki,pośpiech i chyba lenistwo.
W szkole byłam naprawdę dobra w te klocki,nic mnie nie usprawiedliwia,po prostu będę się bardziej starała i chyba przysiądę do lektury.
Bo o ile z ortografią nie miewam problemów,no i jeszcze można sobie włączyć "policjanta" od ortografii w komputerze,to z interpunkcja jakoś nie chce mi pomóc.

Wracając do tematu,pośpiech niewskazany,ale tak to jest jak właśnie najmłodszy domaga się w tym właśnie momencie uwagi.I stoi to to pod stołem i jęczy,że nie może wyjść spod niego :)

Kilka fotek mam,może nie całości domu.Na pewno nie z adresem :) Jakoś anonimowym jednak trzeba być.Po za tym jakoś nie widzi mi się wizytacja niektórej części rodzinki jaką niestety posiadam,tutaj w Irl.To jest ta część o której właściwie nie chcielibyśmy myśleć.Ale o tym może następnym razem,albo i jeszcze następnym,albo i nigdy.Wszak nie są warci pióra :)

Domek powierzchniowo nie jest za duży,biorąc również pod uwagę,że tutaj domki traktuje się całkowicie normalnie,chcę powiedzieć,że nie jest to jakiś niemożebnie wielki przywilej,tak jak utarło się to w Polsce.
Zresztą w Anglii jest podobnie.Oczywiście są tutaj mieszkania,potocznie zwane apartamentami,jednak domków jest zdecydowanie więcej.
W apartamencie mieszkałam tylko dwa razy  w całej mojej zawrotnej karierze na wyspie.
Pierwszy był w roku 2004 dzielone z inną parą.Oni swój pokój,my swój.Było fajnie,ale drogo.Fakt,mieszkaliśmy w porcie,do żaglówek mieliśmy całe 20 kroków,centrum Galway praktycznie,ale jakoś tak no...to nie było to,to nie byli ci ludzie...
Nasz drugi apartament był również w centrum miasta.1 bed,z odpadającymi kaflami na podłodze,grzybem,okrutnie zimną łazienką z wielkim nieszczelnym oknem i bez kaloryfera...ja nie wiem gdzie my mieliśmy oczy...a na dokładkę mieszkaliśmy nad pubem "Stage Door"...zrozumieliśmy w pewien weekendowy wieczór jaką głupotę popełniliśmy,kiedy zespół muzyczny próbował przekrzyczeć się z naszym telewizorem :)  w dodatku mieliśmy atrakcje nie tylko muzyczne,ale również namacalne...Drgania od perkusji i gitary wprowadzało nasze łóżko w wibracje...hmmm
No tak,tam zmajstrowaliśmy nasze pierwsze dziecko,nie w pubie,tylko na wyrku z wibracjami.
Szybko stamtąd uciekliśmy.


W całym naszym pobycie w Irl.domy zmienialiśmy dość często.
Powody różne,bo landlord nie tak (wiem wybredni jesteśmy) a bo M przenosi się z oddziału do oddziału,a bo w okolicy pojawiły się tańsze i lepsze domy.
Wiemy jednak,że ten dom będzie już na jakiś dłuższy czas.
Kiedy dzieci były małe,można było z łatwością rzucić wszystko i się po prostu rozstać z domem.Teraz jest ciężej.Dzieci mają już świadomość,że to jest ich pokój,tutaj czują się bezpieczniej,tutaj są ich przyjaciele,znajomi.Teraz czas osiąść na tyłkach.


Nowy dom domaga się pracy.Na szczęście G. jest świadoma tego,że jeszcze kilka raz będzie musiała tutaj wpaść by naprawić kilka rzeczy.Na przykład tą:


Podłoga jest ogólnie piękna.Deska pomalowana na jasno..tylko,że w tym miejscu,a jest to wnęka w pokoju stała jakaś ogromna szafa i ona ją sobie wzięła,wstawiła piękną,starą i stylową szafę,która jednak nie zakryła  niepomalowanej części podłogi.Wygląda to nie bardzo,albo bym rzekła,że nie wygląda w ogóle fajnie.

Reszta pokoju podoba mi się ogromnie.W moim guście,elegancka.


Mój kwiat,jako jedyny przeżył podróż.Niestety,ale 5 innych ledwo zipała w poprzednim domu z powodu braku światła.Tak,jak sobie przypomnę w jakiej norze mieszkałam to aż mnie trzepie,nawet kwiaty ledwo żyły,a podróż po prostu je dobiła.
I mam tyle miejsca w sypialni,że aż dziwne.Nie ma łóżeczka z młodym,tylko brakuje jakiś obrazków na ścianach,ale to się naprawi.
Moje królestwo.Nie ze względu na pichcenie,ale kawę i laptop,spotkania z przyjaciółmi,pogaduchy,odrabianie lekcji.
Jasna,przejrzysta.Aż bije światło po oczach.
Ale mam z nią jeden problem:
Tak,to powyżej,to problem.
Pomijam fakt,że stoi tam ten nieszczęsny karton M.
Że jest odkurzacz i drukarka.To może zniknąć.Ale co w zamian?
Nie mam pomysłu...to znaczy miałam jeden.Chciałam tam wstawić jakiś stół roboczy,kupić maszynę do szycia,powiesić moje zapasy włóczki,szydełka itd.
Ale M mnie zgasił,że moje robótki będą pachniały kuchnią.Albo waliły olejem,tak prosto z mostu :P
Tak więc co?

Mam jeszcze kilka zdjęć,ale to mało ważne,najważniejsze jest to:


Grill,basen,trampolina...już wkrótce.Ogród ciągnie się jeszcze na boki,jest ogromny,bezpieczny i bajeczny.



Home


Można by powiedzieć,że już się u kokosiliśmy.Praktycznie kartony rozpakowane.Wciąż pozostaje jedne z filmami dvd i kablami.
Nie mam zupełnie pomysłu gdzie to wrzucić,zapewne przydała by się półka na tego rodzaju rzeczy,ale to za jakiś czas.
Z kablami się nie rozprawię bo pewnie potrzebną połowę wyrzuciłabym do śmieci.Nie wiem do czego te wszystkie kable,kabelki tak więc zostawiam to M.
Tylko,że to oznacza tyle,że karton ten będzie tak stał do usranej śmierci,albo mega wojny.
Jak na razie jestem cierpliwa.
Drugi karton to za duże ciuszki na Jeremiaszka.To jest plus posiadania samych chłopców.Ciuszki przechodzą z chłopca na chłopca.Nic się nie marnuje,nie trzeba sprzedawać,a jak się nie sprzeda to odda do Charity shop.

Charity Shop to taka forma wspomagania fundacji.
Oddaje się ciuchy do sklepu,tam są sortowane,oceniane,narzucona cena i sprzedawane w tymże sklepie,a kwota ze sprzedaży ląduje na koncie fundacji.
Najbardziej znane w Irlandii to St.Vincet de Paul,Barnardos i co ja sama osobiście wspieram,w moim mieście Lspca Shop czyli sklep schroniska dla zwierząt.
Sklep LSPCA

Oczywiście od czasu do czasu sama wyszukuję tam perełek,można też zakupić zabawki i książki za bardzo przyzwoitą cenę.

Wracając jednak do tego nieszczęsnego kartonu...nie mam miejsca na niego.O zgrozo!Zaraz opiszę dlaczego brak miejsca.
Ale wydedukowałam,wstawiłam do pokoju najmłodszego,przykryłam kocem,postawiłam na nim zabawki i jak na razie odgrywa rolę półki/stoliczka na zabawki.

A propo braku szafek.
Kiedy widzieliśmy dom na strone www.nieruchomości to był pokazany z łóżkami,szafami itd.Właściwie tak jak na zdjęciu dom powinnien być wynajęty,z wszelkimi meblami,łóżkami.
Jednak my mieliśmy łóżka własne,po za tym nie widzi mi się spać na materacu po poprzednich  mieszkańcach.No po prostu nie i już.
Więc nawet gdybyśmy nie mieli własnych materacy poprosilibyśmy landlady o wymianę materacy (tak zrobiliśmy na poprzednim mieszkaniu w Portlaoise) bo no taka już jestem,nie będę spała na materacu po obcych ludzich,rozumiem nocka,dwie u kogoś,ale nie na stałe.
Umówiliśmy się z landlady,że łóżka sobie zabierze,a zostawi nam inne meble (szafy,komody itd) ,nie mieliśmy szansy kontrolować jej na miejscu bo zdalnie,z UK załatwialiśmy wynajem tego domu.I tak mamy ogromniaste szczęście,intuicję ,że dom wynajmowany na odległość jest po prostu cudowny.
Chociaż znaliśmy położenie domu,wiedzieliśmy,że jest to nowe osiedle i pomogło również google maps rozejrzeć się po okolicy :) A przecież okolica też jest ważna.
Kiedy jednak wprowadziliśmy się do domu okazało się,że landlady albo się zapędziła z opróżnianiem domu,albo powstało jakieś nieporozumienie się,chociaż przecież język nie jest naszym problemem....zabrała prawie wszystko....komód nie było  w ogóle,jedna szafa w naszej sypialni w której tylko JA się mieszczę.I to z ledwością! U chłopaków w pokoju tylko jedna szafa.....uwaga...na dokumenty,biurowa...bez możliwości powieszenia ciuchów....a i przepraszam...jedna mała komódka u Jeremiasza,on też się nie mieści z ciuchami..szlak no!

Kiedy się spotkaliśmy oczywiście zgłosiliśmy problem,przepraszała itd.obiecała coś załatwić.
Oddaliśmy jej stół,bo  był zniszczony,mały i wstawiliśmy nasz ukochany,wielki,na 8 osób.
Jej lodówkę wyciągnęliśmy z zabudowy i tam M wstawił półki,a nasza lodówka stoi obok.Jej lodówka poszła na zaplecze/pralnie,nie wiem jak to nazwać...o pomieszczenie gospodarcze.
Kiedy będzie taka potrzeba to będą chodziły dwie lodówki np.przy imprezach lub gdy goście zawitają z Polski.
A ostatnio G. (nasza landlady) przywiozła komodę,którą od razu zajął Antek.
Sami też dokupilśmy jedną komodę z serii Hemnes  (uwielbiam tą serię z Ikea) i w nią wpakował się M.
Jeszcze kilka rzeczy brakuje,półek u chłopaków w pokoju itd.ale już dom przypomina naprawdę dom!
I uwielbiam go!
Jest jasny,słoneczny,ciepły i ma swój klimat.


czwartek, 28 lutego 2013

Depesza.

Melduję wykonanie zadania.W końcu szczęśliwi,że w domku.Home sweet home!
Mam multum roboty,ale już widać światełko w tunelu.Dom zaczyna przypominać dom,a nie magazyn z kartonami.
Jeszcze tylko wyleczyć się muszę do końca,bo zmęczenie+ choróbsko=brak sił na cokolwiek.
Ale,ale....najważniejsze,że w domu.


Znajomi i przyjaciele dzwonią,odwiedzają,tego brakowało mi w UK.
Wiem,że są!

buziaki!

piątek, 22 lutego 2013

już tuż tuż..

Nie jest łatwo pakować się przy 38 stopniach temperatury ciała,oj nie jest łatwo...
dlatego ja siedzę i mną telepie,a M telepie się w łazience pakując nasz dobytek.
Sypialnie już spakowane,kartony się piętrzą.
Jutro podjedzie bus i zacznie się załadunek.
Co raz bliżej..a mnie ogarnia strach...z kilku powodów.
Niby wracam do domu,ale czy on mnie przyjmie serdecznie?
Czy praca będzie na 100%?
A co jeśli mnie choróbsko nie puści? Już teraz słaniam się z nóg,daję oczywiście radę sama z chłopakami.Bo trzyma mnie już chyba od 3 dni,a jednak wstaję rano,jak robot i robię to co trzeba,a wieczorami padam na nos.W dodatku Jeremek ma chyba tego samego wirusa,paskudę,który i jego maltretuje.
Oby wytrzymać,oby wytrwać do niedzieli wieczór.Oby już było po.A może jakaś teleportacja? Jakieś krasnoludki,które pomogą w przeprowadzce? Nie? Eeee,why?!

No nic to,zapewne pojawię się po drugiej stronie morza,jutro oddajemy router.Całe szczęście,że nie skosili nas jak za zboże za zerwanie umowy.VirginMedia :) Polecam :))

See you later :*

niedziela, 17 lutego 2013

monotonnie

wiem,jestem monotonna w tym co ostatnio u nas na blogu....wiecznie przeprowadzka.
No ale co ja zrobię,że ostatnio tym żyję?
Że już za chwilkę,już za momencik będę w domu?
Cieszę się okrutnie,cieszę się niemożebnie,cieszę się jak cholera!


Tam jest Twój dom,gdzie serce Twoje!


Z pola bitwy:

Odprawa jest!!!
Bus na nasz dobytek jest!
Dom wynajęty jest!
Depozyt wpłacony jest!
Zamknięte rachunki na wodę i council tax w domu w UK jest!
Kierowca do busa jest!
Oferty pracy dla M jest! a nawet są ,kilka!
Szkoła w Irlandii  jest!
Pożegnana szkoła w UK jest!
Podany adres nowej szkoły jest!
Sprzedany wózek po młodym
sprzedanie ciuszków po młodym


jeszcze tylko do zrobienia:
Kupienie biletów na prom
sprzedanie mojego autka
kupienie nowego autka
zdanie chaty
zerwanie umowy na neta (będzie bolało)
sprzedanie lodówki i stołu (ale nie będzie bolało zabranie tych rzeczy ze sobą)
pakowanie (połowicznie zrobione)
zawiadomienie CHB o wyjeździe
i innych urzędów,lekarzy,szpitala


ufff nie wiem czy to wszystko,zapewne o czymś zapomniałam?




piątek, 15 lutego 2013

Ostatni dzień szkoły!

Jak nie piszę,to nie piszę,ale jak siądę to i dwa posty się znajdą :)

Dzisiaj tj.15 lutego pamiętnego dnia 2013 roku moje dzieci ostatni raz przekroczyły bramę Heathfields Infant School.
Rano wyszykowaliśmy się jak zwykle..czyli Antek na baczność obudził się przed zegarkiem.Pięknie ubrał,umył paszczę i klawiaturę i krzątał się po domu.Jeremiasz już urzędował w łóżeczku witając się ze swoimi zabawkami,które mu  najstarszy brat chętnie podrzucił do łóżeczka.Ja miałam jeszcze chwilkę do budzika,no ale trzeba było wstawać.
Matt od kilku dni nie czuł się najlepiej,to znaczy niby wsio ok,ale zachrypnięty taki i lekki ból głowy.Dzisiaj jednak wstał bez większych problemów ( a uwierzcie mi on to ma maxymalny problem ze wstawaniem,zawsze jest na końcu,zawsze zaspany,zawsze ubiera się najdłużej i zawsze musi pokontemplować pół nagi na łóżku) dzisiaj jednak chyba wiedział co go czeka.
Szybko się wyszykowaliśmy,dzień jak co dzień.
Ale wczoraj już zakupiliśmy kwiaty,kartki z podziękowaniami i bombonierki dla wychowawców chłopaków.
Wróciłam do domu,zajęłam się swoimi sprawami.
M przyjechał po 14,wypisaliśmy kartki i zabraliśmy kwiaty.

W szkole dzieci moje dostały prezenty!podziękowania i piękne albumiki.Antek od swojej i drugiej klasy Y2 dostał piękne składane zeszyciki złożone z kartek od kolegów i koleżanek.Na tychże kartach wyrażali swoje uczucia i pozdrowienia.Łzy miała w oczach,bo były to piękne,szczere życzenia.Wyrazy miłości,tęsknoty itd.Przepiękny prezent.Oczywiście oprócz tego słodycze,przybory szkolne,maskotki.
Matt też został podobnie obdarowany!Coś cudownego.Szkliły mi się oczyska jak to czytałam.Jutro postaram się zamieścić jakieś zdjęcia.

Później pożegnaliśmy się z dyrektorką,paniami z sekretariatu. Przytulańcom nie było końca,uściski,moje ukradkowo wycierane łzy...

Zawsze będę polecała tą szkołę.Zawszę będę pamiętała o niej.Przywitali i ugościli nas nieziemsko.Niby tylko pół roku,a szkoła dała nam tak wiele! Tyle im zawdzięczamy i ogólnie mogłabym tutaj jeszcze tyle ochów i achów napisać,a i tak nie wiem czy uda mi się wyrazić moją wdzięczność do tych ludzi.
Kwiaty,podziękowania i wyjście za bramę...koniec,the end jakiegoś etapu życia moich dzieci..i nas.

Ale chłopcy wracają do swojej szkoły w Irlandii..to mnie pociesza,że wracają do domu,do dzieci,które już znają,do ludzi,którzy bardzo się cieszą na ich przyjazd.Wracają do siebie...


A w następnym poście pewnie będzie o naszym powrocie...to już 24 lutego :)

Jak mądrze wychować trzech synów?

No właśnie...jak?
Czasami mam wrażenie,że błądzę po omacku,niby wiem,ale tak na prawdę tylko intuicja podpowiada mi jak to zrobić.
Często intuicja zawodzi,niestety.Nie jest łatwo.
Oczywiście zdawałam sobie sprawę,że będę miała takie dylematy,w końcu świadomie zdecydowaliśmy się na posiadanie potomstwa.
Tylko chyba nikt nie wie i nie ma recepty na właściwe poprowadzenie dziecka.Oczywiście są poradniki,psychologowie itd.wielka zapewne pomoc,ale co jak dziecko nie jest książkowym wzorcem?
Błądzimy,metodą prób i błędów staramy się jak możemy.Błędów? Oczywiście,w końcu ponoć uczymy się na nich.

nie jest łatwo.Każde dziecko to chodzące indywiduum,dziedziczą w maksymalnym misz maszu nasze geny,cechy charakteru i usposobienia.Widzę to po chłopcach.
Antek to taki śmieszek,błazenek trochę.Wielkie serce i pomocnik ogromny.Przy tym strachliwy trochęjuż mogę stwierdzić,że prawdopodobnie umysł ścisły.Kocha matematykę,kosmos i wszystko co realnie wiąże się z poznawaniem świata.Nie cierpi czytać i pisać.Potrafi zrobić śniadanie,ubrać się sam do szkoły,obudzić brata w międzyczasie i przypilnować by wstał z łóżka.
Dużo cech odziedziczył po tacie,w tym wygląd.

Matt to w większości ja.Jest śpiochem,kłótliwy,zfochowany,ostatnio niestety nawet złośliwy (coś przeskrobał i  za karę miał pójść do swojego pokoju,w podziękowniu porysował ściany)pojawiły się problemy ze sporadycznym moczeniem gaci w dzień (!) uuuuhhh..W szkole b.dobry uczeń,paniom nie starcza czasu na zachwalanie młodego,wieczne ohy i ahy.A to pisze,próbuje czytać,tańczy,śpiewa i co tylko jeszcze.Przy tym rozbrajający serce.

Jeremiasz..ciężko określić co z niego wyrośnie :P Pokazuje co potrafi,kłóci się w tym swoim języku,zaczyna ustawiać chłopców,przy tym położony do łóżeczka na noc  grzecznie sam zasypia od noworodka,nie cierpi pokarmów stałych,kocha mleko swoje,nie cierpi smoczka i nie chce mu się chodzić pomimo prawie 14-stu miesięcy.Nie marudzi w aucie jak jedziemy sami po chłopaków,kocha swoje zabawki i nie cierpi matki przed laptopem.Od tygodnia odmawia drzemek w ustalonych przez nas drzemkach (12-15) tylko idzie spać o 15 i wstanie po 18,albo jak się matka zacznie niechcący ;) kręcić w pokoju i robić sztuczny hałas to wstanie o 17,a później tak jak dzisiaj zasypia po 21:00 co dla mnie jest ewenementem bo starszaki chodziły w jego wieku o 19 spać.


Jak widać,każdy inny.A ja się boję...małe dzieci mały problem,duże dzieci duży problem...
jak ja sobie dam radę z trójką chłopców w wieku dojrzewania?
Sama nie byłam aniołkiem,swoje za uszami miałam...jak mam ich wychować na porządnych,fajnych chłopaków?Jak sprawić by nie weszli na złą drogę? Jak stworzyć taką atmosferę by z przyjemnością wracali do domu,do "starych"?
Wiem,że jeszcze czas...bo mali...chociaż Antek już prawie 8 lat ma,nie wiem czy nie obraził by się na mnie za to słowo...wiem,też,że każdy rodzic zadaje sobie te pytania i wiem też,że ciężko na nie znaleźć odpowiedź...ale tym czasem posiłkuję się jednak poradnikami...no bo kto ma mi na to pytanie odpowiedzieć?

środa, 23 stycznia 2013

Kura domowa

Definicja kury domowej:
Ptak z rodziny kurowatych,hodowany na całym świecie.W środowisku naturalnym nie występuje.


Jak widać definicja w zupełności nie pasuje do mnie :) Nikt mnie nie wyhodował.Siedzę w domu.A może i nawet nie siedzę tylko biegam,kręcę się,krzątam...nooo od czasu do czasu posiedzę.Tak jak teraz,pomiędzy sprzątaniem a robieniem obiadu.Zasiadłam z kawą i Twoim Stylem.



A w nim artykuł o kobietach domowych.
Bardzo dobry tekst pokazujący życie trzech kobiet.Wszystkie w ostateczności wychowują dzieci,jedne z wyboru,inne z musu.
Polecam.



Kiedy przyjechałam do Irlandii zaczęłam pracować w swoim zawodzie,oczywiście przed wyjazdem również pracowałam,zarabiałam szaleńcze 700zł.Po skończonej szkole,w pierwszej pracy moja wypłata wynosiła aż 400zł! Wow!


Starczało na bilety do pracy,jakieś fajeczki i spodnie.Mieszkałam z rodzicami,tak wiec dzięki nim mogłam żyć :)
No ale wracając do początków roku 2004 bo wtedy postawiliśmy na jedną kartę,pożyczyliśmy kasę i pojechaliśmy w nieznane.
Pracowałam po 9-12 godzin dziennie,mój wtedy jeszcze narzeczony również pracował.Żyliśmy pełnią życia,imprezy,spotkania z przyjaciółmi,zakupy.Kasa była i za chwilę rozpływała nam się między palcami,nie oszczędzaliśmy bo zachłysnęliśmy się wolnością i wielkim światem.Ani myśleliśmy o dzieciach,o ślubie tylko cicho wspominaliśmy,bo pierścionek zaręczynowy lśnił na moim palcu.
Kiedy po 8 miesiącach pobytu na zielonej wyspie spóźniała mi się miesiączka to wiedziałam,ze coś jest nie tak.Test,dwie kreski,moja rozpacz.
Nie,nie teraz.
Wszystko będzie dobrze kochanie...M cieszył się jak wariat,a ja patrzyłam na niego z nieukrywanym przerażeniem.
Na szczęście wystarczyło mi kilka dni by postawić się do pionu,wszak jakoś specjalnie się nie zabezpieczaliśmy wiedziałam z czym to się wiąże,wiedziałam skąd biorą się dzieci i jakie konsekwencje są tego.
Jednak dalej pracowałam,bo kochałam to co robiłam.Szef pod koniec ciąży poszedł mi na rękę i przeniósł mnie do innego zakładu gdzie było mniej klientów,ale dzielnie do 38tc pracowałam.
Z macierzyńskiego ciężko już było mi wracać do pracy.Jako fryzjerka widziałam same minusy mojej pracy i posiadanie małego dziecka.Wszędzie włosiska obcych ludzi,właziły w takie miejsca o których się nie mówi :) 
Ale do pracy wróciłam,znalazłam fantastyczną nianię i pognałam do salonu.
Kiedy zmienialiśmy miasto i musiałam się zwolnić byłam pełna sprzecznych emocji...Z jednej strony cieszyła się,że syna wychowywać będę tylko ja,a z drugiej nie wyobrażałam sobie siedzenia w domu.Po 3 miesiącach zabawiania dzieciaka zadzwonił telefon z oferta pracy,bez zastanawiania się przyjęłam ją.Młody poszedł do żłobka,a ja dzielnie maszerowałam do pracy.
Po kilku miesiącach już świadomie zdecydowaliśmy się na rodzeństwo dla Antka.Wiedziałam,że będzie ciężko,ale znałam mojego M i wiedziałam,że jak on powie,że będzie dobrze to tak właśnie będzie.
W drugiej ciąży pracowałam do 26tc,nie było mi dane dalej ze względu na szefa.Jemu nie podobało się to,że walczę o swoje prawa,o prawa do przerwy śniadaniowej,o wypłacanie nadgodzin.No ale wysłał mnie na specjalny zasiłek i dzięki temu miałam i pieniążki i czas dla starszego syna.
Kiedy urodziłam Mateuszka byłam na macierzyńskim i właśnie wtedy przeprowadziliśmy się pod Dublin,tam M został przeniesiony ze względu na pracę...a ja do pracy już nie wróciłam.
I tak jest do dzisiaj....co prawda jak była jeszcze dwójka chłopców,a ja w wysokiej ciąży paradowałam to jeździłam po klientkach i robiłam im włosy.Zawsze kilka groszy wpadło,jednak po porodzie zaprzestałam.Z trójką dzieci naprawdę nie  miałam jak się ruszyć z domu,jeszcze M miał tak,że raz pracował do 5 albo 7,nie było opcji umówić się konkretnie na daną godzinę.



Lubię być w domu,ot tak po prostu.Lubię uczyć chłopaków różnych ważnych i mniej ważnych rzeczy,ale wiem,że nadejdzie taki moment,że nie będę potrafiła wytrzymać sama z sobą.Nie jestem kurą domową...często nazywam się Wyrodną Matką Polką.

Wyrodną bo nie trzęsę się nad dziećmi,nie wyręczam ich i uczę praktycznych rzeczy.Mój 7 latek potrafi zrobić śniadanie i kolację.Dla siebie i Mateuszka.Umie nastawić pralkę i posegregować jasne i ciemnie rzeczy do prania.Za odkurzacz też złapie jak go poproszę i wiele innych rzeczy.Nie robi tego z musu,lubi mi pomagać.Tak na prawdę ich obowiązkiem jest uczyć się i wypakować lunch box po powrocie ze szkoły,no i oczywiście przebrać się z mundurka w ciuchy codzienne.
A reszta? Mam nadzieję,że wpoję im dbanie o siebie i otoczenie.
Mnie nigdy do garów nie ciągnęło,nauczyłam się gotować bo musiałam,dla dzieci.
Widzę jak Antka ciągnie do kuchni,lubi gotować ze mną,a to już duży sukces.Choć mogłabym powiedzieć,że to akurat ma po ojcu.
Postawiłam sobie za cel wychować ich tak by byli samowystarczalni w przyszłości,a jak otrzymam jeszcze komplement od przyszłej synowej to uznam to za sukces.


Nie jestem kurą domową...przygotowuje przyszłego obywatela do życia.Przecież to tak wiele!


Kilka faktów z Twojego stylu:
-Kobiety ,które mają dzieci młodsze niż 6 lat,poświęcają 49h tygodniowo na obowiązki domowe.
-2,5 tyś.zł /mc  tak wyceniła fundacja "MaMa" pracę wykonywaną przez gospodynie domowe.
-ONZ oszacowało roczna wartość nieopłaconej pracy wykonywanej przez kobiety na 11 trylionów dolarów....
-w domu pracuje ponad 1,4mln Polek.
-70% z nich jest w wieku od 25 do 44 lat.


I na koniec.To,że siedzę w domu, a raczej wykonuję pracę za 2,5tyś zł miesięcznie nie oznacza,że nie mam pasji,hobby lub nie wiem co się dzieje na świecie.Ale jak to ktoś mi kiedyś powiedział...jestem staroświecka,bo nowy model to taki,że mąż siedzi w domu,a żona pracuje....no cóż...jestem staroświecka i dobrze mi z tym :)

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Wszystko fajnie..

Tak,jak na razie idzie po naszej myśli.
M ustawił ten wielki dzień na 23 lutego,tak więc mamy jeszcze czas....życie biegnie normalnym torem.
Dzieci chodzą do szkoły,ja urzęduję w moim małym państewku,a M biega do pracy...jak gdyby nigdy nic.
Parę dni temu spadł śnieg i uskuteczniamy sanki,tak by przypomniały sobie do czego służą.
Nawet Jeremek zaliczył wypad na śnieg,co bardzo mu się spodobało....no ok,nie bardzo fajnie było,jak go matka wywaliła z tych sanek...ups.

Co do M pracy i jak to się wszystko rozwiążę,a i też tego czy znalazł coś nowego niestety publicznie wypowiadać się nie mogę,odgórny zakaz małżonka..Uszanuję,publicznie nic nie napiszę :)
Nooo może pisnę słówko,że wszystko idzie w dobrą stronę...
A to już dużo,prawda?

No i chciałabym podziękować wszystkim tym,którzy oferują nam pomoc.
Piszą gdzie się da do mnie i są to bardzo miłe słowa.Jedni oferują nocleg inni chcą pożyczyć samochód,albo nawet pieniążki,wow!   Nawet nie wiecie jak dużo to dla nas znaczy.Komentującym dziewczynom też dziękuję za trzymanie kciuków.

Nasi przyjaciele i znajomi są niezastąpieni.!


Wiem,że damy radę.Wiem,że będzie dobrze i wiem,że mamy na kogo liczyć.
A przecież dzisiaj Blue Monday,ponoć najbardziej depresyjny dzień w roku...jak widać mam zupełnie odwrotne samopoczucie.Cóż za odmiana u mnie :)
Tak więc data ustalona...23 luty...na 3 dni przed moimi urodzinami,lepszego prezentu nie mogłabym sobie wymarzyć.

A teraz lecę obudzić śpiocha,to nic kurna,że spał zaledwie 40 min,ale muszę,po chłopaków do szkoły czas lecieć :)

środa, 9 stycznia 2013

A może jednak?

Chyba jest jeszcze nadzieja na powrót...
Ostatnie dni są bardzo ciężkie,co prawda senność wróciła,ale to za sprawą porannych pobudek do szkoły.
Chociaż to się unormowało,mam nadzieję,że już tak zostanie.
Ale mamy wiele na głowach,rozmyślań nie ma końca.
Planujemy,podliczamy,główkujemy...już dawno nie było tak ciężko.Po cholerę człowiek zmieniał to co było? Przecież było dobrze,chcieliśmy sobie tylko polepszyć.Tak by nasze dzieci miały dobre życie,a tu taka wtopa z tą Anglią.
Co prawda gdybyśmy nie spróbowali to nie wiedzielibyśmy wielu rzeczy,teraz wiemy,ale płacimy za to dużą cenę.
A ja się boję...tak zwyczajnie i po ludzku...w końcu nie odpowiadam tylko za siebie...Odpowiadamy z M za nasze dzieci,za muszkieterów...jejku jak im dobrze,że są dziećmi.Żadnych problemów i trosk.I ta ich ufność...

przerywam pisanie bo młody się budzi.

wtorek, 8 stycznia 2013

Daleka droga do domu.

W pierwszej chwili pomyślałam sobie,że wszystko opiszę na blogu co do powrotu do domu,dlaczego się nie zgodzili,dlaczego tak szybko nie wrócimy tam gdzie chcielibyśmy.Opiszę to dla wszystkich by każdy z osobna nie pytał mnie,dlaczego się nie udało?
I to powtarzanie się każdej z osób i tłumaczenie...ale nie mam na to siły.Nie będę opisywać bo sama niewiele z tego rozumiem.Nie i tyle...
Wiem tylko,że nie wrócimy pod koniec lutego,wiem,że zamiast w Irlandii tutaj w UK muszę szukać kolejnego domu do wynajęcia...porażka.



Rów Mariański i 100 metrów mułu...


bez odbioru na jakiś czas.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

School Attendance

Już po pierwszym dniu w szkole.
Chłopaki wrócili szczęśliwi i zadowoleni.Oni lubią chodzić do szkoły.A wręcz uwielbiają.
Co prawda Matt rano ma lekkie problemy z ubieraniem się,siedzi ospały na łóżku i nie wie co z sobą zrobić.Wkurza mnie czasami,ale rozumiem go,bo sama nie należę do rannych ptaszków.Zwłaszcza po prawie 3 tygodniowej przerwie.

Chłopcy w szkole dostali zaległe prezenty.
Właściwie to chyba nie napisałam,że tydzień przed przerwą świąteczną byli chorzy,Antek zaczął od poniedziałku,a Matt od środy chorował.
Tak więc cała masa fajnych rzeczy w szkole ich ominęła.
Jednak jak się okazuje nikt o nich w szkole nie zapomniał i dzisiaj byli przeszczęśliwi.
Antek dostał słodycze i zaległe karteczki świąteczne.
Matt również słodycze,ale i notesik i ołóweczek od swojej nauczycielki.Jestem szczerze zdumiona,że nauczyciel podarował mu prezent.Że wyłożył własne pieniążki by każde dziecko z Receptnion dostało po drobiazgu.
Wydaje mi się,że Miss Ahmed ma po raz pierwszy jakąś klasę na wychowawstwie.Jest bardzo młodziutką kobietą i w dodatku szaleńczo miła.Zresztą,jak sobie teraz myślę to Antka nauczycielka wydaje się jeszcze młodsza...nawet ode mnie :)
Co najlepsze to chłopaków nauczycielki mają starsze,dużo starsze od siebie asystentki nauczyciela.
Ale wracając do rzeczy,prezenty prezentami.Ja dzisiaj dostałam najlepszy.
Otóż w Anglii jest bardzo ważna obecność w szkole.Bardzo! Nie jest tak,że jak dziecku się nie chcę,czy jak starym się nie chce to nie puszczają dziecka do szkoły.Uspokajając swoje sumienie,że ahh to tylko jeden dzień.Nic się nie stanie.Tutaj tak nie ma.Dziecko do szkoły pójść musi.Oczywiście wykluczam choroby,a zwykłe lenistwo.Szkoły prześcigają się w motywowaniu do chodzenia do szkoły,pomijam fakt,że są też różne prawne sankcje,nawet pod postacią kary grzywny.
Nasza szkoła wprowadziła tzw.kolorowe listy.
Rodzice po każdym semestrze otrzymują procentowe rozliczenie obecności w szkole.Są to cztery kolor:
Zielony
Żółty
Szary
Czerwony.
Przy każdym jest procentowe rozliczenie obecności
Zielony 95-100%
Żółty 92-94%
Szary 85-91%
Czerwony mniej niż 85%

I tak dzisiaj dostaliśmy listy koloru Zielonego :)
A na nim napisane


Dear Parent/Guardian of Matthew/Anthony


We are writing to congratulate you and your Child.Since September 2012 your child's percentage attendence is 98,36% (Matt) and 98.37% Antek.

This is excellent!Such good attendence is ensuring that your child is missing as little teaching and learning as possible (...)


Co prawda trochę niezgadzam się z ich obliczeniami,bo wg.nich Matt ma więcej nieobecności od Antka,ale był o 2 dni więcej w szkole niż brat.
Bo tylko raz byli chorzy.Antek 5 dni,a Matt 3 dni....ale i tak strasznie się cieszę.

Może dlatego,że jak Antek rozpoczynał swoją edukację (jeszcze w Irlandii) to nie było za wesoło.Wieczne zapalenie ucha i migdałów długo nie pozwalało mu cieszyć się szkołą.Co pochodził tydzień,dwa, później tyle samo chorował.Na koniec junior infants miał zaznaczone "Poor attendance"
Jakże się cieszę,że te dwa moje gamonki chodzą i co najważniejsze lubią się edukować...a z jakim skutkiem? Różnym.Ale o tym kiedy indziej.

niedziela, 6 stycznia 2013

1 dzień

No dobra,ominęłam dzień 2...chyba specjalnie.Po prostu miała lenia by wchodzić na bloga.
No i był weekend.Czas z mężem i muszkieterami poświęcony w 100%.

Właśnie cała trójca poszła do łóżek.Już jutro po trzech tygodniach lenistwa wracamy do rutyny.Szkoła.
Jak ja się cieszę.
Zastanawiam się tylko czy Jeremek,który się rozregulował ze spaniem wróci na właściwe tory.
Czy tak jak przed przerwą świąteczną będzie tak zasypiał na drzemki popołudniowe by przed 3 wyruszyć po chłopców do szkoły.
No ale pożyjemy,zobaczymy.

Mąż mój ma już stresa przed jutrzejszym dniem,ja też lekko odczuwam niepokój.
Mam nadzieję,że uda mi się dzisiaj zasnąć o normalnej porze,bo wczoraj pobiłam chyba rekord mojej bezsenności.
Zasnęłam coś koło 5 nad ranem.


piątek, 4 stycznia 2013

3 dni

no a u mamuśki totalny chill out.bez odbioru..

no może z newsem...nie spałam dzisiaj do 4:30 i się spłakałam czytając blogi chorych dzieciaczków....dziękuję nie wiem komu za zdrowe dzieci!
amen

czwartek, 3 stycznia 2013

4 dni...

tyle dni pozostało do wielkiego dnia,do dnia 0 czy jak kto tam woli.
Mąż mój w ten dzień ma spotkanie z szefostwem odnośnie naszego powrotu do domu.W ten dzień dowiemy się na czym stoimy..a ja już po nocach nie śpię,się człowiek wykończy do tego czasu.
Może schudnę od tego stresu? przydałoby się.
Pamiętam naszą przeprowadzę do UK,schudłam przez ten czas 7kg,to było coś :)
Niestety kilogramy w niewyobrażalny sposób wróciły,jak? A może tylko waga się zepsuła?

W każdym bądź razie czekamy do poniedziałku.

Jedyny news to taki,że napisaliśmy maila do byłej szkoły chłopaków w Irlandii i dyrektorka odpisała nam.
Jest miejsce dla Antka i Matta w szkole,do której chodził Antek.
Jupi!

wtorek, 1 stycznia 2013

Ogłoszenie nadane!

Try to go back to home!
                                                                   2013 with mąż        in  Portlaoise
Z racji tego,że mąż rozpowiada na prawo i lewo,a ja próbowałam utrzymać w tajemnicy...no prawie w tajemnicy :) to postanowiłam na FB się wygadać!
Tak,próbujemy wrócić do domu,a nasz dom to Irlandia.Tak,chcemy wrócić bo niemożebnie tęsknimy za domem,przyjaciółmi,znajomymi i Irlandią.
Na dniach okaże się czy nasze marzenia się spełnią,na dniach okaże się czy możemy wrócić do domu.I uprzedzam,nie,mąż nie stracił pracy i nie, mąż kocha swoją pracę,ale po pierwsze nie samą pracą człowiek żyje,po drugie nie chodzi o to co tutaj jest,ale o to czego tutaj nie ma.
To było moje marzenie na rok 2013 i mam nadzieję,że się spełni.Tak więc,uwaga bo przybywamy...nie wszystkim to się spodoba hi hi hi.
Trzymajcie kciuki,jeszcze kilka dni i się wszystko wyjaśni :)



Takiego oto eventa zapuściłam na fejsbuku.Nie,żebym była uzależniona od niego,ale w zasadzie to jestem.No i co z tego? No ależ ja nie o uzależnieniach tutaj.
Takie sobie to dałam tam,bo i wszystkich w kupie tam mam,i nie muszę się powtarzać i każdemu z osobna informować.Ale jak już zapodam to wszyscy wiedzą!

No i to prawda.Po  prawie pół roku przebywania w UK stwierdzam,że nie podoba mnie się.No i nie tylko mi,bo gdybym sama chciała wracać do domu to mąż popukał by się w głowę.
Ale,że oboje chcemy,a i dzieci są jak najbardziej za to robimy wszystko by szczęściu i marzeniom dopomóc.

Tylko,że to nie takie proste,spakować się i wracać ;/ bo za co i do czego?
Ehe he he wiele zadaje sobie pewnie pytania...pewnie wrócą i pójdą na zasiłek.Oj otóż nie,no!
Trzeba to wszystko tak rozegrać,by mieć za co wrócić i do jakiejś roboty pójść.
Bo przeprowadzki to dla nas pikuś,Pan Pikuś,logistykę też już mamy w jednym palcu.Gorzej z kasą na przeprowadzkę ,dom i przeżycie kilku dni-tygodni.
Nic na hop siup,nie nie.To wszystko ma być przemyślane i dopięte na ostatni guzik.

Jutro po świątecznym urlopie wraca szef Mareckiego,został już poinformowany o męża zamiarach,przez samego mężowskiego,który wystosował do zarządu uczciwego maila.
Zarząd wie i nie bardzo chce przyjąć to do wiadomości,zarząd bardzo ceni sobie pracę męża i natrudził się trochę sprowadzając go do UK.
Ale zarząd i tak jak my nie przypuszczał,że nie zaaklimatyzujemy się tutaj,że nie czujemy się tutaj dobrze i że chcemy wracać.
Będę informowała!

2013

No tak,przed świętami mnie tutaj nie było,a i po świętach nic nie napisałam.Wredota ja.
Nawet życzeń nie złożyłam...
No ale teraz wpadłam.
Mogłabym się głupio tłumaczyć,że mój laptop odmówił posłuszeństwa,a na FB zaglądałam dzięki komórce,bo w zasadzie kontaktu ze światem nie urwałam.
Mogłabym napisać,że mąż mój wariat zrobił mi niespodziankę i kupił nowego laptopa.I to jakiego pięknego.
Coś tam jakiegoś jednego terabajta,ale jaki kolor! Babski normalnie babski laptop.Ślicznuchny...
No ale to było przed świętami,czyli życzenia mogłam jeszcze napisać...no co mam mówić.Lenistwo!
I nie mam wytłumaczenia na siebie.
A dzisiaj już 1 stycznia i życzeń Noworocznych tutaj nie było...damn it!

A w międzyczasie chłopaki załapali wirusa.Oj i to taki wirus,który nawet ojca powalił.
Nie ładnie,nie ładnie.Na szczęście jak na muszkieterów przystało pokonali choróbsko bez antybiotyków,ot inhalacje,calpole,nurofeny,syropki na kaszel,krople do nosa,maść majerankowa,termometr i uuuhhhh ,ale antybioli brak :) I'm so proud ,oczywiście z siebie samej również,bo jakoś wytrzymałam :)

A teraz spóźnione życzenia noworoczne.Spełniajcie swoje marzenia.Ja jestem w trakcie!