piątek, 26 października 2012

Kawasaki

Młody śpi,starszaki oglądają bajkę to i mogę na chwilę wrócić do przeszłości.

Jak już pisałam młody w wieku 4 miesięcy załapał ospę.Bałam się okrutnie o niego,bo to jeszcze mały był,a ospa potrafi być groźna,jednak Jeremek wyszedł, bez szwanku z niej.

Z datami i objawami pewnie będę miała problem by przytoczyć je tak jak było,ale mniej więcej postaram się  opisać wszystko akuratnie.

W wieku 6,5 miesiąca młody zachorował jak nam i lekarzowi się wydawało na odrę.
Wysypka,oczęta czerwone,gorączka i prawie wszystkie objawy jakie posiadał wskazywały właśnie na tą chorobę.
Zwłaszcza,że M pracował w rejonach gdzie zachorowało kilkanaścioro dzieciaków.Mógł ją przynieść do domu,że tak powiem.
Młody gorączkował bardzo mocno i właściwie żyliśmy tylko na calopolu i nurofenie.Dziecko czuło się w miarę dobrze,tylko te oczęta czerwone i wysypka.
Kiedy wysypka zaczynała znikać,a i oczy wracały do siebie młody dalej gorączkował.Pobrano mu wymaz z buźki w celu potwierdzenia lub wykluczenia odry,tylko,że wyniki miały być dopiero za 2 tygodnie.
W 8 dzień gorączki młody przestał przyjmować mleko i inne pokarmy,a jak już udało mu się coś wypić to powodowało to wymioty.Oh nocki mieliśmy przerąbane wręcz,przebieranie pościeli co chwilkę,noszenie na rękach,zbuntował się i nawet syropów nie tolerował.Dwie nocki były totalnie wykańczające i jego i nas.
Kiedy doszło rozwolnienie i ogólne osłabienie młodego,brak mokrych pieluch pognałam do lekarza.Oczywiście z przenajświętszą trójcą włacznie (starszaki + 10 letnia siostra) bo M w pracy.
Lekarz od razu wysmarował mi list do szpitala z prośbą o zbadanie dziecka,bo były pierwsze oznaki odwodnienia.
Pod szpitalem zadzwoniłam do kolegi,który odebrał ode mnie resztę szarańczy,a ja udałam się na oddział pediatryczny...no i tam typowo po irlandzku :)
Oni mają czas,oni nie wiedzą co dziecku jest,a to a tamtooo...może pobierzemy krew,a może mocz a wszystko to w żółwim tempie...powystrzelać miałam ochotę i udusić każdego po kolej.Bo może i mili byli,ale miałam wrażenie,że traktują mnie jak przewrażliwioną mamuśkę,w dodatku panikarę i właściwie to ja im dupę zawracam.
Akurat tak się składa,że ok,może i byłam kiedyś przewrażliwiona,ale to było 6 lat temu,jak rodziłam swoje pierwsze dziecię i każdy katarek maleństwa doprowadzał mnie do ataku serca.
Dzisiaj przy trzecim dziecku smary mi nie straszne i wiem,że nawet zapalenie migdałków nie jest takie koszmarne.

Oczywiście badania porobili i stwierdzili,że jak chcę to mogę zostać z młodym na oddziale
.Ło ho dzięki wielkie.
O tym normalnie marzyłam,że jak chcę to sobie zostanę.Pytam się doktorka a co pan zaleca? Nooo może i warto poobserwować..
No to pięknie,wskaż mi pan łóżko i się rozpakujemy.
Młody dostał izolatkę ze względu na biegunkę i wymioty.A wymioty były już straszne.Zero treści żołądkowej tylko coś zielono żółtego.Ble.
Z racji tej,że młody nie jadł od dwóch dni postanowili go nakarmić przez sondę.Z racji takiej,że raczej dzieci mam zdrowe i never ever nie leżeli w szpitalu (no sorry,Antek raz jak mu migdały wszystkie cy wycinali,ale wtedy wypchałam tatusia do szpitala) i jak widziałam,że tą sondę mu do noska wkładają,a i ta sonda taaaaaka długa,to mi się normalnie niedobrze zrobiło i ryczeć zachciało.
Dostawał picie i mleko przez to,ale co dostał to zwrócił paniom pielęgniarką.Cwańszy był.
Oczywiście podłączyli mu litrami kroplówkę nawadniającą i tak to zadekowaliśmy się w szpitalnej izolatce.
Dziecko było tak wymęczone,że spało non stop.Spało w dzień i w nocy (ooo to to było fajne) nie jadło i nie piło,a tylko nawadniało się kroplóweczką.No mówię,że cwany.
M musiał zrezygnować z wylotu do UK by zmieniać mnie w szpitalu wszak miałam jeszcze dwójkę swoich i tymczasowo siorkę w domu.Na całe szczęście los nam sprzyjał bo w dzień kiedy trafiliśmy do szpitala przyleciała teściowa moja.Normalnie błogosławieństwo jakieś czy cóś?
No ale teściową też zmienić trza było przy dzieciach.
Kiedy na 4 dzień po spaniu w domu (no przywilej jednej nocki w domu miałam ) przyszłam do szpitala zauważyłam,że młody jest spuchnięty na twarzy i o dziwo dostał znowu wysypki! Poinformowałam o tym lekarza,ale oni uparcie twierdzili,że to jakiś wirus żołądkowy i że mnie się wydaje,że spuchł,a że może spał na twarzy i od tego spuchł (!) ale kiedy pokazałam spuchnięte stopy i rączki pielęgniarce i ona poiformowała o tym lekarza to zaczęli szukać przyczyny.
A gorączka jak była tak była.I franca nie chciała odpuścić.
Na  następny dzień rano wpadł lekarz do naszego królestwa i z eureką w oczach oznajmił "Kawasaki!"...się patrzę na niego i nie pojmuję...że co? czy aby mój angielski jest na tyle dobry by zrozumieć jakieś Kawasaki? Co ma motor do mojego dziecka? Oszalał? powtórz!
Żałowałam tego pytania.Powtórzył w taki sposób,że jeszcze bardziej mną zakręciło...no to co? no to wikipedia!
Młodego szybko z izolatki na normalny oddział,na szczęście znowu sala jednoosobowa z amerykanką do spania (na izolatce też całkiem przyjemnie mi się spało),ale już możemy opuszczać  salę.
Podłączenie do immunoglobuliny i apirynka w strzykawce.Jeszcze tylko chwila strachu bo młody zaczął drgawkami reagować na antyciała.
I później cud,gorączka spadła! O alleluja~!
Kroplóweczka z immuno zeszła,a młody powrócił do świata żywych!
Jeszcze tylko strach pozostał,czy choroba nie wyrządziła szkód w naczyniach,sercu, organizmie.
O tym mieliśmy dowiedzieć się następnego dnia,bo został zarządzony scan w Dublińskim szpitalu Our Ladys Hospital na Crumlinie.
Nasz szpital chciał wysłać nas tam taksówką (ponad 70km) i zapłacić za nią,jednak woleliśmy pojechać naszym autkiem,bez zwrotu pieniążków.
Na miejscu oczywiście trzeba odczekać swoje,przejść scan (pani robiąca scan miała zakaz informowania nas o rezultatach,nawet zagadana nie dała się ugiąć) a po jakimś czasie pan przystojny,młody doktor powiedział nam,że wszystko jest w jak najlepszym porządeczku i mamy przyjechać na kontrolę za dwa tygodnie,a i ta kontrola wykazała ,że wsio jest allright!
Po powrocie z Dublina do szpitala zapakowaliśmy manatki i tyle nas widzieli.
Mamy w domu Kawasaczka,że też to tak pięknie ujmę.I dziękuję własnej intuicji i uporowi męża,że nie zgadzaliśmy się od początku z tezą lekarza,że to tylko wirus żołądkowy.
Teraz kontrolę serduszka mamy  27 listopada w Birmingham Children's Hospital...a dlaczego w UK,a nie w Irlandii to o tym potem.

P.S po całej tej akcji ze szpitalem zadzwoniła do mnie Pani,która pobierała wymaz na odrę z wiadomością,że wymaz był ujemny,odry nie było....

A młody dalej śpi tralala ....jest godzina 17:50 tralalala...i nie ma bata,jedziemy na zakupy jak wstanie...tylko ten małż coś z roboty nie wraca.Siet!

Oczywiście dokumentacja fotograficzna musi być.
No by oskarżyć szpital i wyciągnąć miliony he he.Nie no,żarty żartami,ale zdjęcia cykałam.


Tutaj zaczyna się choroba,obrzęk miejsca po szczepionce BCG bardzo mnie zainteresował,ale z racji takiej,że zwykle tego rodzaju szczepienia się babrzą w cholerę długo,a i też podejrzewałam odrę to nie drążyłam tematu.Gdzieś wynalazłam później,że takie rzeczy dzieją się przy Kawasaki.


Tutaj widać pijackie oczęta mojego dziecka:


Wysypka,która była na całym ciele.Taki marmurek.

Izba przyjęć na oddziale pediatrycznym:

Biedne dziecko,tak,to na ciuchach to jego wymiociny :P

Życiodajna kroplóweczka,buba na łapce i dalej oczy pijackie:
Po dwóch dniach na kroplówce trochę mi się poprawiło:

Dwie buby? To stanowczo za dużo,w jedną jakieś kroplówki,w drugą jakieś antyciała!Basta!
Matka!Zbieramy się stąd! Tylko jeszcze doktorka w Dublinie załatwimy i koniec chorowania.

Aha,matula zapomniała dodać,że przez 8 tygodni byłem na aspirynie,co tam groźba zespołem Reya,co tam co tam,ważne,że serducho mam zdrowe (ale do kontroli raz na jakiś czas) 






Chciałabym popisać

ale nie dam rady.
Młody położony do wyra na popołudniową drzemkę o 12 ślęczy do tej pory w wyrku i ni hu hu nie ma zamiaru spać.
Czy on nie posiada zegarka? Za godzinę musimy pakować tyłki do auta by odebrać młodzieży ze szkoły,a temu nie w głowie spanie.
Codziennie jest jakaś tam walka z tym spaniem,raz mu zajmie 5 minut zasypianie,raz pół godziny,ale nie 1,5h.
Chyba nic z tego nie będzie,albo zaśnie za chwilę i będę musiała chłopisko wybudzać,a zapewne pretensje będą do matki o to.
Nic to,on tam u góry urządza sobie imprezkę z misiami,a ja piję kawkę.
Tylko cukru brak,wyszedł i nie przyszedł.Wsypałam cukier puder...jakaś namiastka jest.

O słyszę jak zaciesza....psia kość,chyba się poddam...

zawsze tak jest jak mam jakieś plany.Dzisiaj był taki,że młody śpi 2h w dzień,jedziemy po chłopców,w domu obiadek,starek i takie tam.Czekamy na ojca i jedziemy na zakupy.
Ale nieeee,plany wzięły w łeb bo z racji nie spania najmłodszego pewnie będzie się już pokładał o 17:30 i diupa zbita.Nie pojadę ze zmęczonym wrzeszczunem na relaksacyjne zakupy.O nie.

Update: Młody usnął o 16:20....
chyba plan wypali,no bo jak się wyśpi do 18 to później będzie szalał...jeszcze tylko M muszę przekonać ,że to dobry pomysł...


środa, 24 października 2012

Polska

W kwietniu postanowiliśmy pojechać do Polski samochodem.
Marka tato chorował już od dłuższego czasu na raka pęcherza moczowego i chcieliśmy spędzić z nim prawdopodobnie ostatnie święta Wielkanocne.
Wymyśliliśmy sobie,że pojedziemy autem....co to tam 3 dzieci i 30h w aucie.
W zasadzie porównaliśmy sobie lot samolotem z 3 dzieci i jazdę autem i właściwie na to samo wyszło.
Choć w sumie na plus dla auta,bo:
taniej nas wynosił prom+ eurotunel+ paliwo niż bilety na samolot.
ograniczeń bagażowych mieliśmy sporo mniej niż w samolocie.
auto,które mogliśmy użytkować w Polsce i nie musieliśmy się prosić po rodzinie o podwózkę gdziekolwiek.

Decyzja zapadła,jedziemy autem.
Jeremiasz miał niecałe 4 miesiące i jeszcze w większości dnia przesypiał go ze smakiem,a starszaki były już na tyle duże,że jakoś nie obawialiśmy się o drogę.
Mieliśmy wówczas VW Passat Estate,po prostu combi.I mieliśmy nadzieję,że spokojnie się spakujemy i będzie na tyle miejsc,że będzie wygodnie.
Wygodnie było...wszystkim tylko nie matce...
Spakowaliśmy się z małym trudem,bo wózek młodego był duży,bo trzeba było wziąć spacerówkę jak i gondolę.Bo zachciało mi się wziąć naszą kołdrę King Size...
Ale już pal sześć bagażnik.
Antek siedział na swoim siedzisku jako pasażer z przodu.Matt pomieścił się jeszcze w fotelik 0-18kg,rozkładany lekko do spania.To był dobry wybór.Wystarczył ruch ręki,fotelik się lekko rozsuwał i młodemu głowa nie leciała do przodu przy spaniu.
Jeremiasz miał fotelik 9-18kg i też wygodnie spał.Oni z tyłu po bokach,a w środku ja...katastrofa.
No ale czego się nie zrobi dla dzieci i wyjazdu.
Starszaki mieli dvd player-y,bajki,książeczki,kredki,no i przekąski.
Już 15 minut po wyjeździe Antek zaczął marudzić,ale po rozmowie,a raczej komunikacie,że jak będzie marudził to zawracamy do domu uspokoił się.
Chłopaki jedli,pili ,oglądali bajki,a w międzyczasie spali.Full serwis w jednym miejscu.
A ja poprawiałam podusie,podawałam jedzonko,picie,chrupki,srupki i normalnie jak kelnerka,barmanka,niańka..
Najmłodszy w rodzinie na szczęście spał i jadł...do czasu...

Do czasu aż o godzinie 22 trzeba było wysiąść z auta i wejść na pokład promu.
Obudzony,zły i niezadowolony zrobił akcję pt."poryczę sobie godzinkę,tak dla rozrywki"
Na szczęście kiedy znowu poczuł fotelik po 4h pływania po morzu zasnął znowu.

Jeszcze tylko przejechać całą Anglię,jeszcze tylko Eurotunel,jeszcze tylko 11 godzin jazdy autem...ło ludu!

Anglię przejechaliśmy spokojnie,o godzinie 6 rano nas zmorzyło,tak więc zatrzymaliśmy się na parkingu pod supermarketem i po prostu przycięliśmy drzemkę.Taką godzinną,włączony silnik,ciepełko,podusia.
A później znowu w drogę by dotrzeć do tunelu.
Tunelem zrobiliśmy ziummmm i już byliśmy we Francji.
No a tam droga do Polski tak nudna,że aż nie warto opowiadać.
2 tygodnie w Polsce.
Zapomniałam wspomnieć o ważnej rzeczy.
W dzień wyjazdu zauważyłam u Mattiego dziwne krostki.Takie gdzieniegdzie (tak to się pisze?) podejrzewałam ospę u niego i zastanawiałam się czy jechać.
Ale nie gorączkował,czuł się bardzo dobrze,nakłady finansowe poczynione na wyjazd,auto spakowane,rodzina czekająca w Polsce...zdecydowaliśmy,że jedziemy.
Okazało się,że to faktycznie była ospa.Ale lekko ją bardzo przechodził,zaledwie kilkanaście kropek,brak gorączki.
Dzięki temu w drodze powrotnej wracaliśmy z wysypanym Jeremiaszem!
Nic dziwnego,w końcu spakowani wszyscy w jedno pudełko czyli autem Matt dzielne rozsiewał ospę,nie dało się uchronić jedynego,który na ospę nie chorował.
Ale i on na szczęście lajtowo przeszedł ospę.
Dużo lepiej niż Kawasaki...ale o tym następnym razem.


Cieszę się,że zdecydowaliśmy się na ten wyjazd.
Chłopców dziadek zmarł 10 dni po naszym powrocie do Irlandii.
Czekał na nas,obiecał nam,że poczeka na nas,na swojego najmłodszego wnuka,bardzo chciał go zobaczyć.
I zobaczył nas wszystkich przed śmiercią.

Kilka zdjęć z wyjazdu:


                                         Nasze zapakowane autko


                                        Oczekiwanie na wjazd na prom.



Antek ogląda bajkę na dvd

Matt rysuje


Jeremiaszek


Dzielna ja.

A ziemniaczki pyrkają na gazie,Jeremy śpi to i w sumie wielkim skrótem napiszę co się działo przez ten czas u nas.

Po porodzie,kiedy wyszłam do domu rozchorował się tatuś.I to tak konkretnie,że ścięło go z nóg na 10 dni.
Spał,spał,spał.
W dzień kiedy wyszłam ze szpitala (26grudnia) już wstawiałam pranie,gotowałam obiad,sprzątałam,zajmowałam się trójką dzieci w dzień jak i w nocy co 2h wstawałam do noworodka.
Gdzie kobiety pokładają swoje siły? Te 10 dni były najgorszymi dniami w moi życiu.Obolała,zszyta,z cyckami napełnionymi mlekiem dałam z siebie wszystko.Działałam jak robot.
Do tej pory pamiętam jaka byłam wściekła,zmęczona i zrezygnowana....a jednak ciągnęłam ten wózek.
M. pomagał mi niewiele,choć starał się to po prostu nie miał sił.
Nie zmienia to jednak tego,że wtedy pałałam do niego morderczymi uczuciami,za to,że zachorował,za to,że to ja muszę latać koło niego i dzieci zamiast na odwrót.
Wiedział,że jestem wściekła,nie ukrywałam tego,ale byłam wściekła w sumie nie na niego,a na sytuację,na chorobę i być może użalałam się trochę nad sobą.W końcu to miał być mój czas na odpoczynek,w końcu to ja odwaliłam najcięższą robotę jaką jest poród.
Nie wiem jak przetrwałam te dni,ale jak już wyzdrowiał,jak się walnęłam spać....!


Dzidziuś (bo tak go nazywali chłopcy przez długi czas) rozwijał się dobrze i ładnie.
W 3 miesiącu życia załapał katar i kaszel,który rozgoniliśmy inhalatorem z solą fizjologiczną.


Boże Narodzenie 2011

Nazwę  bloga jakoś udało mi się zmienić,jeszcze tylko wygląd poprawię,tam podciągnę,tutaj przytnę i chyba będzie dobrze.Może jakiś niestandardowy szablon znajdę i zastosuję?

Chłopaki w szkole,najmłodszy bawi się na dywanie.
Pomimo tego,że jutro stuknie mu 10 miesięcy to jeszcze się nie przemieszcza zbytnio,ot turla się zamiast raczkować,choć pozycję do raczkowania przyjmuje to zupełnie nie wie co ma robić dalej.I tylko odgłosy by ratować z opresji jak gdzieś się wturla,zaturla.

Jeju tak dużo się u nas wydarzyło,a zarazem tak nie wszystko chciałabym ujawniać na blogu.Wiadomo,to tylko internet,a i ja z wiekiem mniej wylewna się robię.

Może zacznę od Bożonarodzeniowego cudaczka,który 25.12.2011 zawitał do naszej rodziny.
Tak to nasz 3 syn urodził się w ten dzień.
Pamiętam,że jak wyznaczono mi termin porodu to obiecałam starszym dzieciom,że przyniosę im braciszka na święta.
Ciąża była bezproblemowa,chociaż chyba najgorzej nią znosiłam niż dwie poprzednie.Ale co się dziwić? Miałam już dwójkę,która nie dawała taryfy ulgowej.Nie można było sobie cały dzień odpoczywać czy też wywalić syrki na stół.Trzeba było wozić Antka do szkoły,zajmować się Mateuszkiem.Później Matt poszedł od września do przedszkola,tak więc robić za taxi dla obu.W domu roboty po kokardkę,jak to w domu.
Końcówka ciąży myślałam,ze się nigdy nie zakończy,bęben ogromny,problemy ze spaniem uhhh...
No ale w Wigilię zaczęły się bóle,całe szczęście,że dopiero po odpakowaniu prezentów,bo nie wiem czy dzieci tak szybko by mi to wybaczyły?
Noc z bólami jakoś przetrwałam,a bolało jak jasna cholera.Od 4 nad ranem krążyłam po chacie zwijając się z bólu i gryząc kanapę.
Obudziłam M po 6,dziwiąc się,ze tak długo wytrzymałam.Po 7 byliśmy w szpitalu,zanim załatwiono papierkowe sprawy,zanim podłączono mnie do ktg było już przed 8,a o 9 urodził się Jeremiasz.
To tak w szybkim skrócie,bo co będę pisała,że anestezjolog nie zdążył z epiduralem i wpadł na salę 5 minut po wszystkim?
Ważne,że młody był już na świecie,a ja nie zepsułam starszakom Wigilii,no i tak jak obiecałam im,w święta doczekali się braciaka.



wtorek, 23 października 2012

Odkurzamy!

Się zakurzyło tutaj kompletnie.Tam warstwa białego kurzu,który aż kręci w nosie.
Matulo jedyna.Ostatni post o teście ciążowym był.

A przecież mój mały klusek siedzi na dywanie i śpiewa opery mydlane.Ma już prawie 10 miesięcy,no bez 2 dni.
Ale wiele w naszym życiu się wydarzyło i  teraz będzie o czym pisać.

Mykam,do obowiązków.Trzeba obiad zrobić i po starszaków do szkoły zmykać.

Zastanawiam się czy mogę zmienić nazwę bloga? Bo już nie tylko Matt and Tony,ale i Jeremi z nami jest.